Choćbyś był antifonsem, ultralewakiem, ekologiem-zamordystą, deweloperem albo bankierem czy rowerowym aktywiszczem-zwęzidrogą to powiem ci zawsze to samo: twoje poglądy są mi obrzydliwe, ale oddam życie byś mógł je głosić.
Wierzę że odbierając wolność słowa tobie, odbieram ją także sobie.
Zacznijmy od zacytowania Konstytucji RP, czyli najwyższego rangą aktu prawnego w naszym kraju:
Art. 54.
1. Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.
2. Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy są zakazane. Ustawa może wprowadzić obowiązek uprzedniego uzyskania koncesji na prowadzenie stacji radiowej lub telewizyjnej
I jeszcze jedno ważne zdanie z naszej Konstytucji: „Przepisy Konstytucji stosuje się bezpośrednio, chyba że Konstytucja stanowi inaczej.”
Czyli Konstytucja to nie deklaracja, nie szumne słowa, nie wskazówka.
To najważniejsze w tym kraju prawo które można stosować i rozumieć bezpośrednio, tak jak zostało ono napisane.
Można się na nie powoływać przed sądem, żądać od wszystkich podmiotów polskiego prawa by go przestrzegały.
Konstytucja to puste słowa – wszyscy to wiemy
Niestety nadrzędny akt prawny w tym kraju jest – jak wszystko tutaj – pewnego rodzaju nic nieznaczącym gestem, symbolem.
Zacytujmy tu inny fragment który w kontekście zaproszenia przez nasze władze podejrzanego o zbrodnie wojenne lidera kraju zabrzmi szczególnie gorzko:
„Art. 9. Rzeczpospolita Polska przestrzega wiążącego ją prawa
międzynarodowego.”
Tak przy okazji, wiesz czemu nie napisałem jak się ten lider nazywa?
Bo kolejny nielegalny cenzor – firma Google – prawdopodobnie wywali moją stronę z wyszukiwarki jeśli to zrobię.
Nie mam pewności, ale wnioskując z rzeczy jakie cenzurowali wcześniej (każde nieprzychylne zdanie o pewnej nacji znika natychmiast z YT) mogę przypuszczać że jest to temat który mogliby ocenzurować.
Widzisz jak to łatwo? Nawet nie trzeba mówić czego nie wolno pisać. Zostaliśmy wytresowani przez cenzorów z Fejsbunia i YT. Jak za komuny sami zgadujemy czego nie wolno mówić.
Tak właśnie wygląda moje martwe konstytucyjne prawo do wyrażania poglądów, tak wygląda w praktyce zakaz prewencyjne cenzury.
Puste słowa.
Bezprawie stało się normą
Naszym problemem jest fakt, że najwyższe władze nie przestrzegają Konstytucji. To rozlewa się coraz niżej aż okazuje się że Konstytucję może łamać każdy – firma, stowarzyszenie, osoby prywatne.
Zobowiązane do stania na straży postanowień Konstytucji organy państwa ignorują ten swój obowiązek.
No bo gdyby traktować Konstytucję na serio, to Facebook czy Youtube musiałby albo zaprzestać cenzury i umożliwić nam „wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji” – albo przestać działać w naszym kraju.
Jaki jest stan faktyczny?
Czasem zło i bezprawie staje się tak powszechne i oczywiste, że uznajemy je za coś nieuniknionego. Że tak już musi być, że jesteśmy bezsilni.
Zaakceptowaliśmy fakt że regulamin społeczności Facebook czy Youtube jest aktem nadrzędnym wobec Konstytucji RP.
Że w teorii mamy prawo do wolności słowa, ale w praktyce każdy może to prawo bezkarnie spuścić w kiblu.
Bo fakty są takie, że wewnętrzny regulamin prywatnej firmy stoi w sprzeczności z najwyższym rangą aktem prawnym w kraju i nie dzieje się nic.
Firma Meta czy Google (głównie Youtube) może sobie nająć miejscowych ultralewicowych cenzorów (tzw. „fact-checkerzy”, o ironio) i bez przeszkód uprawiać cenzurę prewencyjną.
Firmy te całkowicie swobodnie decydują o tym jakie informacje będzie nam wolno pozyskać, a jakie nie.
Oczywistym stało się dla nas że to nie my sami, a jakieś zewnętrzne firmy czy organizacje mają prawo decydować o tym jakie informacje otrzymujemy.
To fact-checkerzy wspólnie z mediami społecznościowymi mają pełną władzę. Mogą arbitralnie kasować rzeczy których lewicowi ideolodzy nie lubią – pod pretekstem dbania o prawdę.
Mamy gorsze i lepsze prawa
Prawa dotyczące zakazu cenzury czy swobody dostępu do informacji nie są traktowane poważnie.
Prosty przykład: załóżmy że firma Meta wpisuje do swojego regulaminu że jeżeli korzystasz z Fejsbuka to morderstwo jest legalne. Możesz bezkarnie mordować lub zostać zamordowanym.
Klikając „Zgadzam się” akceptujesz postanowienia regulaminu.
No i wyobraź sobie teraz że morderca mówi w sądzie że owszem, Kodeks Karny przewiduje karę za morderstwo, ale mnie obowiązuje regulamin społeczności Facebooka.
Jak myślisz co zrobiłby sąd? Wydałby wyrok skazujący?
A może uniewinniłby delikwenta – tak jak organy Państwa robią wobec łamiących nasze konstytucyjne prawa socjali?
I co im zrobisz?
Kto ma toczyć sądowe batalie z cenzorami i innymi prywatnymi Ministerstwami Prawdy typu organizacje fact-chekcingowe?
Ja – biedak i szaraczek? Nie mam kasy ani czasu. Poszczekam sobie na tym blogu i tyle.
Cenzura to intratny biznes. Do fact-checkerów płynie potężny strumień kasy podatnika, granty. Oni zaś wzamian chronią swych dobroczyńców przed krytyką, promują ich punkt widzenia i cenzurują konkurencję.
Społecznościowi giganci są całkowicie nietykalni dla szarego człowieka – a właśnie przed tym między innymi miała nas chronić Konstytucja.
Przed omnipotencją państwa, przed przewagą tych którzy są od nas silniejsi.
Miała nam dać uczciwe podstawy życia w których moje prawo do wyrażania myśli nie może być regulowane ani przez państwo, ani przez firmy, ani przez stowarzyszenia czy innych ludzi.
Taki był zamysł.
W praktyce moje konstytucyjne prawa są nic niewarte. Nikt ich nie przestrzega, nie mam jak ich dochodzić, nie mam jak domagać się ich przestrzegania.
Cenzura to domena totalitaryzmu
Nie ma chyba żadnych wątpliwości, że cenzura to domena systemów totalitarnych.
W zasadzie to wolnością słowa można mierzyć na ile demokratyczny jest dany kraj.
Dlatego właśnie Konstytucja RP zawiera przepisy związane z wolnością słowa – bo wolność ta jest podstawą wolności w ogóle.
Rozumieli to ludzie którzy ją pisali, bo w momencie jej pisania wydarzyła się rzecz niezwykła: upadł totalitaryzm. Autorzy Konstytucji nie chcieli jego powrotu, chcieli nas przed tym zabezpieczyć najmocniej jak się da.
Bo bez wolności słowa osuwamy się w totalitaryzm i dyktaturę.
Woność słowa niestety oznacza że także idiota, propagandzista i ktoś z kim się całkowicie nie zgadzamy mogą mówić.
Konieczność tolerowania innego zdania to cena wolności – moim zdaniem nie jest ona wcale wysoka.
Wolność słowa oznacza też, że przyjmuję do wiadomości możliwość że to ja się mylę, to ja jestem w błędzie.
Tak faktycznie może być. Korzystając z prawa do pozyskiwania informacji przeczytałeś ten tekst, wnioski wyciągnij własne.
Ważdne żeby te wnioski były twoje, a nie włożone ci do głowy przez ideologów, cenzorów i manipulatorów nazywających siebie strażnikami prawdy.