W tym poście opisuję bardzo skuteczny brytyjski model cenzury i to jak w jaki sposób jest on właśnie implementowany w Polsce.
Tłumaczę też dlaczego same przepisy umożliwiające usuwanie treści nie wystarczą.
Załóżmy że Tęczowa Koalicja faktycznie wprowadzi przepisy umożliwiające cenzurę prewencyjną Internetu i ograniczenie obywatelom wolności wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.
Jak to rozwiązać technicznie?
Blokować strony czy blogi jest bardzo łatwo – wystarczy nakazać dostarczycielom netu zbudowanie mechanizmu gdzie urzędnik będzie aktualizował listę zbanowanych „nieprawomyślnych” IP.
Pokryje to znaczną większość użytkowników Internetu – choć oczywiście jakaś tam część obejdzie to przez VPN.
Nawet w Rosji czy w Chinach ludzie obchodzą takie ograniczenia. Ich totalitarni autorzy stawiają na kontrolowania mas a nie pojedynczych dysydentów.
Do banowania można też zmusić dostawców hostingu – co sprawi że nikt mający bloga nie będzie go trzymał w Polsce.
No więc różnych blogerów i innych szaraczków uciszyć będzie relatywnie łatwo.
Facebook oczywiście będzie kolaborował – tak jak robił to dotychczas. Nie liczyłbym że zmiany wprowadzane w USA dotrą i do nas.
Tam po prostu przestają łamać amerykańską Konstytucję w obawie przed Trumpem.
Naszą Konstytucją będą sobie dalej swobodnie podcierać tyłek.
Goolge czy Youtube nie trzeba prosić bo już sami z własnej inicjatywy cenzurują mniej więcej tak jak to jest na ręke naszym Zielono-Tęczowym władzom.
Podobnie chiński Tiktok – cenzuruje mnie więcej po linii naszych totalitarystów (ciekawe jak się ładnie zgadzają w poglądach, nie?).
Natomiast X to kompletnie inna historia.
X-a nie da się zmusić do współpracy
Z platformami jest ten problem, że jeśli nie idą na współpracę albo nie cenzurują z własnej woli (jak Fejs czy Youtube) to można jedynie zablokować całą platformę.
Nie o to chodzi cenzorom.
Cenzorzy chcą by do ludzi docierała tylko ich informacja oraz żeby niemożliwa była publiczna weryfikacja ich informacji czy też krytyka.
Jeżeli zbanuja platformę to pożegnają się też z możliwością nadawania na niej własnej propagandy.
Tymczasem X-a nie da się zmusić do współpracy.
Elon Musk to niemal prawa ręka Trumpa. Nasze władze są zaś gotowe zapraszać zbrodniarzy byle się temu Trumpowi podlizać.
Nie zablokują więc należącego do Muska X-a. Na podobnych preferencyjnych zasadach działa w Polsce np. Uber który nie musi się specjalnie przejmować polskim prawem.
W razie problemów interweniuje ambasador USA i sprawa zostaje rozwiązana po myśli korporacji.
Muska nie da się też szantażować wycofaniem reklam czy innymi finansowymi metodami. Mówi on to jasno i dobitnie tym którzy próbowali:
Zwolennicy cenzury internetu wiedzą że X jest poza ich zasięgiem.
Skupią swoje cenzorskie zapędy tam gdzie to możliwe – blokując pojedyncze strony czy portale oraz naciskając i nagradzając pozostałe chętne do cenzurowania platformy.
Spowoduje to że X jako jedyne miejsce pozbawione cenzury stanie się jeszcze bardziej popularny.
Niemożliwość cenzurowania treści na X sypie cały plan wprowadzenia rządowej prewencyjnej cenzury internetu w Polsce.
Niestety jest na to prosty i sprawdzony sposób – model brytyjski.
Procesy pokazowe – sposób na cenzurę bez współpracy wszystkich platform
Tutaj dochodzimy do właściwego sposobu wprowadzenia rządowej cenzury prewencyjnej w internecie.
Cenzura zostanie wprowadzona głównie dzięki pokazowym procesom przypadkowych zwykłych ludzi za wpisy w internecie.
Będą oni swego rodzaju kozłami ofiarnymi, ukaranymi by odstraszyć innych. Ich procesy będą nagłaśniane przez media związane z Tęczową Koalicją.
Metodę tą stosuje z dużym powodzeniem rząd Wielkiej Brytanii któremu udało się niemal całkowicie sterroryzować opinię publiczną i usunąć z dyskusji zwykłych ludzi nieprzychylne swej ideologii treści.
Wymierzając zwykłym szarakom srogie kary za wpisy w internecie rząd sprawia że ludzie ocenzurują się sami.
Co z tego że na X wolno coś napisać, skoro grozi za to sroga kara.
To moim zdaniem jest najbardziej prawdopodobny kierunek jaki obierze nasz rząd żeby wprowadzić i umocnić cenzurę prewencyjną w internecie.
Jednak żeby móc karać za wpisy w internecie, trzeba mieć do tego podstawy prawne.
I tu z pomocą przychodzą tak upragnione przez Lewicę przepisy o „mowie nienawiści”. Dzięki nim dowolna niemal treść może się stać podstawą do wytoczenia procesu.
W Wielkiej Brytanii wystarczy anonimowy donos, że dana treść spowodowała u odbiorcy „zaniepokojenie”. Tak było w przykładzie z video powyżej.
Co ciekawe autor donosu miał adres w Holandii, nawet nie w UK. Wystarczyło jako podkładka żeby wyprowadzić byłego żołnierza w kajdankach na oczach sąsiadów.
Żaden zwykły człowiek nie napisze już co myśli, bo nie będzie chciał ryzykować sądowych batalii i wyroku.
Reszta tęczowych koalicjantów chętnie rękami lewicy załatwi tą nieprzyjemną część wprowadzania cenzury bez brudzenia sobie rąk samemu.
Procesy będą wytarczać oczywiście nie sami lewicowi politycy, lecz związane z nimi organizacje i fundacje po cichu wspierane przez rząd pieniędzmi podatnika.
Nawiązki od skazanych będą zapewne także stanowiły dobre źródło finansowania kolejnych procesów.
Warunkiem wprowadzenia rządowej cenzury prewencyjnej są więc głównie przepisy dotyczące „mowy nienawiści”, a nie te które umożliwiają samo usuwanie treści.
Obie te grupy praw będą działać ze sobą w tandemie i wzajemnie się uszczelniać.
Tylko bardzo wąskiej grupie ludzi mających czas i środki do walki w sądach (politycy, dziennikarze) przyjdzie do głowy publikowanie treści nieprzychylnych rządowi lub sprzecznych z obowiązującą ideologią.
Zasięgi tych nielicznych i tak będą ograniczone dzięki przepisom umożliwiającym blokowanie treści.
Będą więc oni pokazywani jako dowód na brak cenzury i wolność słowa – bo pozbawieni zasięgów niewiele będą mogli zdziałać .
Reszta z nas zamilknie. Publiczne wyrażanie sprzecznych z oficjalnymi poglądów stanie się luksusem dostępnym dla nielicznych.
X niczym Helmowy Jar z LOTR
Uniemożliwiając całkowitą kontrolę nad informacją i odporny na naciski X stanowi w tej chwili naszą jedyną nadzieję.
Przejście na anonimowe konta to w zasadzie konieczność jeżeli nie chcemy by dosięgły nas pokazowe procesy. Jeżeli jesteś identyfikowalny na socjalach, to będziesz potencjalnym celem.
Ciąg szczęśliwych zbiegów okoliczności – kupno X przez Muska i wygrana wyborcza Trumpa – chwilowo ocaliły naszą wolność słowa.
Niestety przykład Wielkiej Brytanii pokazuje że istnienie platformy która nie cenzuruje nie wystarczy.
Informacyjny zamordyzm jaki jest wprowadzany w UE dociera powoli i do nas. Brytyjski model cenzury poprzez zastraszenie procesami jest niezwykle skuteczny i dlatego też jest kopiowany przez rządy krajów UE.
Lista tematów jakich nie wolno poruszać będzie rosła i obejmowała coraz szersze obszary życia publicznego.
Tą niepisaną listę będzie tworzył rząd i „niezależne organizacje” fact-checkingowe, fundacje, NGO-sy i podobne twory.
Wystraszeni pokazowymi procesami sami będziemy zgadywać czego mówić nie wolno. W zasadzie to my już wiemy – piszemy i mówimy bo na razie nikt nas nie ciąga po sądach.
To się niebawem zmieni.
Autocenzura to wymarzony stan dla wrogów wolności słowa, bo teoretycznie wszystko jest w porządku. Nikt ci nie zabronił, sam zdecydowałeś zamknąć gębę.
Wyborcy rządzącej Tęczowej Koalicji naiwnie myślą, że cenzura dotknie tylko ludzi których oni nie lubią. Więc ją popierają.
Tymczasem po wygranych wyborach PiS i każdy kolejny rząd użyje tych samych narzędzi do własnych celów – tak jak każdy kolejny rząd używa TVP.
Wolność słowa wisi obecnie na włosku.
Jeżeli faktycznie wejdziemy w przewidywaną przeze mnie fazę procesów pokazowych, to o wolności słowa będziemy raczej milczeć, a nie mówić.