Opinia publiczna – zupełnie słusznie – żywiołowo reaguje na proponowane przez lewicowych ekologów i aktywistów coraz to nowe zakazy.
Oczywiście zdaję sobie sprawę że te “zakazy” to tak naprawdę obostrzenia podatkowe które dadzą efekt zakazu.
Czyli nie jest tak że ekolodzy zabronią ci na przykład jeść mięso. Oni je tylko opodatkują tak straszliwie i na każdym etapie jego produkcji, że zniknie ono z półek z powodu nieopłacalności.
Będzie wolno jeść mięso, tylko nikogo nie będzie na nie stać. Formalnego zakazu jednak nie będzie. Stać cię – jedz na zdrowie.
W końcu nawet w Korei Północnej nikt jeść nie zabrania – jeżeli masz co.
Pisząc dalej dla uproszczenia “zakaz” mam na myśli powyższą konstrukcję polegającą na przymusie ekonomicznym, podatkowym.
A jakie to mamy – dla przypomnienia – aktualnie istniejące i proponowane zielone zakazy?
Zacznijmy od popularnej ostatnio listy „rekomendacji” C40 Cities, gorąco wspieranej przez prezydenta miasta Warszawy:
Zakazano już plastikowych słomek (choć nie butelek – czemu, za dużo chajsu ma kilka sympatycznych korporacji?), patyczków do uszu, jednorazowych toreb plastikowych.
Proponuje się zakaz samochodów, zakaz lotów samolotem, zakaz kupowania nowych ubrań. No i oczywiście zakaz jedzenia mięsa.
Do tego zakazy sprzedaży alkoholu i innych produktów nielubianych przez ekologów i lewicowych aktywistów-szurów.
Mamy też zakazy różnej działalności gospodarczej, rodzajów silników, niepasujących ekologom typów paliw, surowców i rzeczy.
Są też zakazy niematerialne, dotyczącę poruszania określonych tematów, wypowiadania określonych nieładnych słów.
A jakie to słowa? Chętnie bym napisał, tylko wtedy ten post i cała moja strona z hukiem wylecą z wyszukiwarek i nikt do nich nie dotrze. Ale napisać mogę, zakazu nie ma.
Wybieram autocenzurę i tylko dzięki temu czytasz te słowa. Nie są to oczywiście dokładnie te słowa które chciałbym napisać, ale lepszy rydz niż nic.
Cenzura wygrała tu bez jednego zakazu. Przemyśl to. I pomyśl ile innych rzeczy które czytasz nie są tym, co autor napisałby gdyby nie groźba wysłania całości jego pracy w niebyt.
To tak jak za komuny – w filmach trzeba było przemycać pewne treści, pewnych rzeczy nie wolno było mówić w ogóle. Dziś jest podobnie, choć jest to mniej oczywiste. Sorki za dygresję.
Jest więc wybór – dokładnie taki sam jaki czeka nas z samochodami, mięsem i innymi złymi rzeczami. Wolno, ale nie warto 😉
Tak czy inaczej trochę tych zakazów jest, ale moim zdaniem nastąpiło grube przeoczenie rzeczy oczywistej.
Czasami bywa tak, że skupiasz się na drobiazgach, a nie zauważasz spraw dużych i faktycznie poważnych.
I tak w tym całym zakazowym szale lewicowi aktywiści przeoczyli prawdziwego słonia na środku pokoju: papier toaletowy.
Z jakiegoś zupełnie absurdalnego i niezrozumiałego powodu, papier toaletowy nie został jeszcze zakazany.
Zakazujemy głupich plastikowych patyczków do uszu, a w tym samym czasie wycieramy sobie tyłki lasami tropikalnymi.
Spuszczamy w otchłanie toalet połacie lasów które mogłyby walczyć z globalnym ociepleniem, zmianą klimatu i emisjami CO2.
Drodzy ekolodzy, nie czas żałować dup gdy giną lasy. Musicie natychmiast naprawić swój błąd i wprowadzić natychmiastowy i bezwzględny zakaz sprzedaży papieru toaletowego na kontrolowanym przez siebie obszarze, czyli w Unii Europejskiej.
Naprawcie czym prędzej swój błąd.
Ja rozumiem że w proponowanym przez was ustroju – komunizmie – brak papieru toaletowego następuje niejako naturalnie, jak brak wolności.
Być może wiedząc o tym wstrzymujecie się z walką o zakaz sprzedaży papieru toaletowego. W końcu wiecie, że i tak kiedyś go zabraknie, o tak:
Uważam że takie wstrzymywanie się to błąd. Zakaz należy wprowadzić już teraz.
Zacznijmy tak jak w przypadku samochodów i zmiany klimatu.
Sprzyjający wam naukowcy muszą przeprowadzić badania które jasno i ponad wszelką wątpliwość dowiodą, że papier toaletowy szkodzi.
Należy dowieść, że toaleciak powoduje wszelkie nieprzyjemne dolegliwości i podrażnienia, że powoduje depresję u młodzieży. Że jego produkcja wyzwala potężne ilości emisji CO2.
Że gnijąc w ściekach papier pogarsza jakość wód gruntowych, szkodząc rolnictwu i ekosystemom.
Ta nauka musi być tak skomplikowana i pogmatwana, żeby każdy kto będzie protestował natychmiast został uznany za kwestionującego naukowy konsensus idiotę-foliarza.
Można na kogoś takiego wymyślić jakieś pogardliwe i degradujące określenie, podobne do „denialista”. Może np. „podcier” albo „wycier”? Żeby trochę jak „szur” brzmiało.
Coś tam na pewno wymyślicie.
Zresztą – co ja was tu będę uczył. Wymyślanie takich rzeczy macie w małym palcu, zrobicie to o wiele lepiej niż ja. Macie dziesięciolecia wprawy.
Zatem do dzieła drodzy ekolodzy, nie czekajmy, niech zakaz sprzedaży papieru toaletowego stanie się faktem. Niech żyją lasy i na pohybel podcierom!
Bo jak zakazu nie będzie a papieru zabraknie, to ktoś jeszcze gotów pomyśleć że pod szczytnymi hasłami ratowania planety wprowadziliście stary dobry komunizm.
A tego byście chyba nie chcieli, zieloni towarzysze…