Jak się mieszka w dwie osoby na 18.5 metra kwadratowego?
Po niemal dwóch latach takiej egzystencji mogę odpowiedzieć krótko: źle.
Na tyle źle, że z wielką ulgą będę teraz dopłacał 1800zł miesięcznie extra, byle tak nie mieszkać.
Kto tak nie mieszkał, ten kompletnie sobie nie zdaje sprawy czym to pachnie. Dosłownie i w przenośni – kibel i kuchnię masz pod nosem że tak powiem.
Mieszkanie w którym mieszkałem przez ostatnie dwa lata o 25 centymetrów kwadratowch przekracza minimum powierzchni celi więziennej w Turcji w przeliczeniu na więźnia.
Tamtejsze minimum, choć nie jest to jakiś super cywilizowany kraj, wynosi 9 metrów kwadratowych celi na osadzonego.
18.5 metra kwadratowego to i tak nieźle jak na standardy dzisiejszych tzw. „miniapartamentów”.
Mieszkanie to jest za małe o jedyne 6.5 metra, żeby w Polsce legalnie być mieszkaniem.
Deweloperzy mają jakiś myk żeby obejść prawne minimum 25 metrów dla mieszkań. Więc takie mieszkania można budować, sprzedawać i wynajmować udając że nie mają one służyć za mieszkania.
Dlaczego na 18-stu metrach mieszka się źle? Nic odkrywczego: mieszka się źle z braku miejsca.
Gdyby w takich dziuplach mieszkało się super, to cele w więzieniach byłyby olbrzymie, tak żeby skazańcy dostawali w nich agorafobii.
Tymczasem cele są ciasne i to jest element kary. To jedna z tych rzeczy, która czyni więzienie miejscem gdzie nikt nie chce wracać.
To co jest elementem kary, jest też coraz częściej stałym elementem życia wielu ludzi, którzy nie siedzą w więzieniu.
Podobnie jak w więziena cela, ciasne mieszkanie odziera cię z intymności. Mieszkanie z drugą osobą to jedno, dzielenie absolutnie wszystkich czynności życiowych włącznie z fizjologicznymi, to drugie.
Ciasnota i brak miejsca powoduje konflikty. Tak po prostu jest.
Tak twój organizm mówi Ci, że masz za mało przestrzeni i że jest to niezdrowe. Więc albo sobie wywalcz więcej miejsca, albo uciekaj (gorzej jak nie masz dokąd).
Żyjesz więc w stanie napięcia i podniesionej gotowości. Te instynktowne reakcje trudno oszukać czy stłumić.
Więc część ludzi mieszkających w norach sięgnie po substancje. Jeżeli po wielu godzinach stresującej pracy wracasz do ciasnej nory, to nic dziwnego że chciałbyś „dwie kreski zdobyć przestrzeni” jak śpiewał Kazik.
Nie wiem jakie jest minimum przestrzeni, na jakiej ludzie mogą egzystować bezproblemowo. Wiem za to napewno, że 18.5 metra kwadratowego na dwoje to o wiele za mało.
Oczywiście deweloperzy zaraz powiedzą że mi się w dupie z dobrobytu poprzewracało, bo w Polsce norma powierzchni celi na więźnia (najniższa w UE) to bodaj 3 mkw. Więc do Turcji do więzienia na 9 metrów to se ziomek możesz na wypoczynek jechać.
Ja jednak nadal będę twierdził, że nawet 9 metrów na osobę dla człowieka bez prawomocnego wyroku to warunki zagrażające zdrowiu psychicznemu i fizycznemu.
To warunki w których w tylko trochę bardziej cywilizowanych krajach niż nasz (np. wspomniana już Turcja) odbywa się karę pozbawienia wolności.
Osiemnastrometrowy lokal to najwyżej pokój hotelowy, z założenia miejsce krótkiego pobytu.
Awaryjnie takie warunki można zaakceptować przez kilka tygodni. Jest to wtedy do wytrzymania.
Nigdy nie będzie to normalne życie.
Jeżeli więc kupiłeś takie lokum na 30-sto letni kredyt, to „pozdrowienia do więzienia” ziomuś.
Największy problem z tymi ciasnymi norami to jednak nie sama ciasnota. O wiele gorszy jest fakt, że one nie są wcale tymczasowe ani „na start”.
To nie są mieszkania dla tych, którym w życiu powinęła się noga. To nie są awaryjne schronienia dla bezdomnych czy narkomanów. To nie są mieszkania faktycznie na start w nowym mieście, na pół roku, góra na rok.
To są mieszkania w których zapewne większość kupujących (lub wynajmujących) spędzi resztę życia i w nich umrze.
Nabywcy patoapartamentów wydadzą na nie – wraz z odsetkami i podatkami – znaczną część tego, co zarobią podczas całego swojego życia. Może i połowę.
Więc najprawdopodobniej przeżyjesz całe swoje życie w tym „apartamencie na start”.
Nazwa “na start” ma dodawać Ci otuchy, że się przemęczysz parę lat i potem kupisz coś większego.
Pozwala to kupującemu zachować twarz i udawać, że tarapaty które przywiodły go do tak desperackiego zakupu są przejściowe.
Tylko jak niby kupisz to coś większego? Ta klitka którą kupiłeś (wynająłeś) to największe mieszkanie na jakie Cię było stać.
Odkładać na większy lokal nie ma szans bo już spłacasz kredyt, szaleje inflacja czyniąca oszczędzanie bezsensownym i zarabiasz polską głodową pensję.
Powiedzmy że kredyt brałeś/brałaś w wieku 30 lat. Będziesz mieć 60 lat gdy go spłacisz. Na upartego tak na 20 lat może jeszcze Ci wtedy dadzą jakiś kredyt.
Tyle że nie wiem z czego go spłacisz. Na pewno nie z emerytury, bo jej zwyczajnie nie będziesz mieć – jak wszyscy dzisiejsi trzydziestolatkowie.
Przy cenach mieszkań rosnących o 10% rocznie, kupienie czegokolwiek większego w przyszłości jest zupełnie nierealne. Byłoby nierealne i przy 5%.
Wiesz jak działa procent składany? Ano tak że mieszkanie za 400 tysięcy dzisiaj, za 5 lat kosztuje 650 tysięcy – wystarczy głupie 10% wzrostu cen rocznie (w ciągu ostatnich lat bywało więcej).
Zobaczmy sobie jeszcze ten nierealnie optymistyczny wariant – 5% wzrostu rocznie:
Widzisz tu jakieś możliwości opuszczenia swojego przytulnego mikroapartamentu nie będącego nawet mieszkaniem w świetle prawa tylko jakimś pieprzonym pokojem hotelowym?
Bo ja nie widzę.
Tutaj sobie drogi czytelniku zdechniesz, w tej norze na 30-sto letni kredyt. Deweloper który te twoje fawele stawiał ma w chacie większy kibel (nie łazienkę, bo tą ma ze dwa razy większą).
Nawet nie wspominam o sytuacji gdzie jesteś wynajemcą w tych fawelach i spłacasz cudzy kredyt.
Wtedy jedyny pozytyw to fakt, że tam nie umrzesz. Jak tylko stracisz zdrowie i nie będziesz mógł pracować, wyeksmitują cię i zdechniesz sobie prawilnie na ulicy. Przynajmniej umierając będziesz widzieć niebo.
Nie wiem czy i jak bardzo by mi odpieprzyło po dziesięciu latach w tej ciasnocie. Wiem natomiast, że do tej celi już nie wrócę.
Nie dam się znowu zamknąć. Będę żył ucz… a nie, przecież ja nic złego nie zrobiłem. Nikogo nie okradłem, nie sprzedawałem nikomu dragów, kredytów we franku czy polisolokat z miniratką.
Takie życie to nie kara, to nowa normalność.
Z jakiegoś powodu życie w którym mieszkasz w mikroskopijnej norze bez okien, tyrasz jako niewolnik w jakimś korpo a państwo i banki golą cię niemal do gołej skóry nie wzbudza sprzeciwu.
Nie wyją syreny, nikt nie wznosi barykad, nikt nawet nie krzyczy „nie, nie, nie, cały dzień”. Społeczeństwo uznało, że to jest ok.
Skutecznie wmówiono nam, że jesteśmy wolni – a więc także w pełni odpowiedzialni za swój los. Tymczasem zmieniła się jedynie forma własności nas jako niewolników.
Z poddanych komunistycznego totalitaryzmu staliśmy się pańszczyźnianą własnością państwa-złodzieja i jego wspólników – korporacji, banków, deweloperów itp.
Bo dzisiejszy system to pańszczyzna. Niby-wolny człowiek chodzi na łańcuchu kredytu/czynszu i głodowej pensji. Po opłaceniu się dziedzicowi czyli państwu oraz lichwiarzom czyli bankom zostaje mu w kieszeni ledwie tyle, by przeżyć.
Ja chętnie wezmę odpowiedzialność za mój los – tylko oddajcie mi tą prawie jedną trzecią pensji, którą mi zabieracie od razu, i tą jedną czwartą (bez jednego procenta, łaskawcy zasrani) którą mi potem zabieracie w VAT-cie z tego, co mi zostało po poprzednich podatkach.
Wtedy możemy gadać o jakiejś odpowiedzialności – bo na razie jestem niewolnikiem. A za niewolnika odpowiada pan.
Za parę lat większość mieszkań bedzie wykupiona przez firmy-giganty. Coraz mniej ludzi będzie wygrywać życie dziedzicząc mieszkanie po dziadkach, bo ich mieszkania będą już należeć do firm/funduszy, np. oferujących odwróconą hipotekę czy inna formę emerytury za mieszkanie.
Emerytury, której nie wypłaca to zasrane złodziejskie państwo, lub wypłaca tak niską, że seniorzy będą bez wyjścia. Oddadzą za bezcen to, co mogłoby ocalić od niewolnictwa kolejne pokolenia.
Kontrolując większość mieszkań łatwo będzie ustalać maksymalnie wysokie czynsze.
Firmy te będą też właścicielem twojego miejsca pracy. Będą więc mieć nad nami taką samą władzę jak kiedyś komunistyczna dyktatura która „dawała” pracę i mieszkanie – tyle że z kapitalizmem, wolnością i tolerancją na sztandarach.
Oczywiście w „danej” ci pracy będziesz harował jak wół po 12 godzin, a w „danym” ci miniapartamencie będziesz płacić czynszyk ze swej głodowej pensyjki.
Nic z twego życia się nie zmarnuje, będziesz wykorzystany w całości i do kości.
Wesoła to będzie wolność, jestem tego pewien. To będzie właśnie ta wolność, którą jeśli wierzyć pewnemu znanemu szyldowi, miała dawać praca.
Nie mogąc tak jak komuna po prostu zakazać wyjazdów zarobkowych, uczynią je nieopłacalnymi poprzez opodatkowanie. Pierwsze kroki już nasz właściciel wykonał znosząc ulgę abolicyjną.
Tak czy inaczej będziemy jeżeli nie niewolnikami, to co najmniej ludźmi wyzyskiwanymi i mającymi niewielkie pole manewru.
Mała dygresja: kiedy emigrowałem kilkanaście lat temu, moje ówczesne 54-metrowe mieszkanie w bloku wydawało mi się za ciasne dla 3-osobowej rodziny.
W roku 2021 z tego mieszkania patodeweloper wykroiłby trzy mieszkania.
Dzisiejsza cena takiego wykrojonego patoapartamentu (18mkw) jest większa niż cena mojego 3-pokojowego miekszania tych paręnaście lat temu.
Boże jak to tu zeszło na psy przez te ostatnie 20 lat…
Polacy generalnie wiedzą jak to jest mieszkać w za ciasnych mieszkaniach.
Jako społeczeństwo nie mamy jednak doświadczeń ciasnoty ekstremalnej, permanentnej i powszechnej.
Taką ciasnotę funduje nam z pogwałceniem prawa patodeweloperka pod rękę z patopaństwem.
Wyobrażasz sobie sytuację, w której deweloperzy nagle mówią „przepraszamy, już nie budujemy mikroapartamentów, teraz tylko mieszkania w cywilizowanym standardzie minimum 25 metrów”?
No chyba nie. Będą dalej sprzedawać coraz mniejsze mieszkania za coraz więcej kasy.
Przecież to nie oni ani ich rodziny będą mieszkać w tych ludzkich kurnikach które stawiają. Pozdrawiam tu także rodzimych Le Corbusier’ów którzy to projektują.
Bez poważnych działań regulacyjnych ze strony państwa (czekaj zdrów), standardy mieszkań będą sukcesywnie obniżane, bo to się opłaca.
Mikroapartamenty wejdą więc w fazę nanoapartamentów (poniżej 10 mkw), potem już tylko znane z Hong Kongu klatki nam zostaną.
To jest kierunek w którym dzisiaj zmierzamy. Będzie coraz ciaśniej, drożej i coraz gorzej – podczas gdy zyski deweloperów będą bić kolejne rekordy.
Nie wiemy jak to się w dłuższej perspektywie skończy dla tych, którzy będą mieć nieszczęście tak żyć przez dziesięć i więcej lat.
Polska przez najbliższe dziesięciolecia będzie poligonem gigantycznego eksperymentu na ludziach dotyczącego życia na ograniczonej przestrzeni.
Jedyną pociechą wydaje się być szansa, że wyniki tego eksperymentu przydadzą się przy kolonizacji Marsa czy podboju przestrzeni kosmicznej w ogóle.
Na razie jednak nieszczęśnik kupujący miniapartament nie do końca wie czym to pachnie, bo to on jest swego rodzaju pionierem i królikiem doświadczalnym.
Jak się naprawdę żyje w miniapartamencie?
Moje własne obserwacje wpływu mocno ograniczonej przestrzeni życiowej na jakość życia są takie:
Po dwóch latach zauważam u siebie apatię i otępienie. Zauważam nerwowość, drażliwość. Zdarza mi się odczuwać dziwne bóle świadczące o tym, że obniżył mi się próg bólu.
Jestem zniecierpliwiony, łatwo wpadam w złość. Miewam okresy poważnie obniżonego nastroju, choć nie depresji.
Muszę tutaj nadmienić, że moje wygnanie do 18-sto metrowej celi jest dobrowolne, w każdej chwili mogę się przeprowadzić do większego mieszkania – będzie to jedynie bolesne finansowo.
Zakładam że dla kogoś bez takiej perspektywy byłoby to o wiele bardzie traumatyczne doświadczenie.
Ktoś niemający alternatywy byłby faktycznie uwięziony.
Jestem wykończony taką egzystencją i jestem pewny że nie jestem w stanie tak dłużej żyć. To jest wegetacja a nie życie.
Na małym metrażu każdy zakup, każda aktywność musi być przepuszczona przez filtr niemożliwości w za ciasnym mieszkaniu.
Nie ma gdzie trzymać nawet najbardziej podstawowego dobytku. Mój dobytek sprowadziłem w paczkach z zagranicy, uprzednio solidnie go zredukowawszy. Miałem o wiele mniej, niż większość ludzi.
Obstawiam że nie miałem nawet 20% tego, co większość ludzi ma – a i tak ledwie się mieści.
Nie mam gdzie trzymać roweru. Używam rowerów miejskich, ale mniej niż bym używał własnego, poza tym miałem elektryka który zwiększa zasięg i wygodę przemieszczania się.
Cierpi na tym zdrowie bo jeżdżę samochodem zamiast rowerem.
Dopisane po przeprowadzce: teraz samochodu nie odpalam czasem przez ponad tydzień, wszędzie jeżdżę rowerem… schudłem już 3 kilo.
Kto żeglował ten wie, że na jachcie szybko robi się bałagan – dużo ludzi, mała przestrzeń. To samo w ciasnym mieszkaniu, utrzymanie go w przydatności do użycia pochłania czas.
Czas pochłania także ciągłe przekonfigurowywanie mieszkania do aktualnej funkcji – gotowanie, spanie, wypoczynek itd.
Gotowanie w miejscu gdzie się śpi nie jest super.
Ubrania przechodzą zapachami jedzenia, oparami tłuszczu itp.
Stawianie garnków, naczyń czy innych rzeczy na łóżku jest normalne – po prostu nie ma innego miejsca żeby te rzeczy na chwile odstawić gotując.
Sranie tam gdzie się je – bolączka cel więziennych – też nie należy do przyjemności.
Problem częściowo rozwiązuje stare grypserskie prawo – kiedy ktoś je, inny więzień (lub mieszkaniec) nie siada na kiblu tylko czeka aż ten skończy.
Jeszcze parę lat i nam kible do salonu poprzenoszą, będzie aneks kuchenny i aneks klozetowy jak w pierdlu (poniżej mój pomysł jak to będzie elegancko rozwiązane).
Kuchnia w salonie też kiedyś była absurdem – dziś nie buduje się już mieszkań z kuchniami…
Kolejna uciążliwość to odpalająca się przez całą noc lodówka – tuż obok twojej głowy. W małym mieszkaniu lodówka nieźle grzeje – zwłaszcza w lecie…
Osoba z którą mieszkasz może mieć inny rytm dnia – śpisz przy zapalonym świetle, hałasach.
Małe mieszkanie to fatalna cyrkulacja powietrza. W lecie robi się koszmarnie gorąco. Wietrzenie niewiele pomaga bo powietrze stoi w miejscu (okno masz z jednej strony).
Bycie wystawionym na gorąco przez długie dni jest bardzo uciążliwe, powoduje zmęczenie, rozdrażnienie.
Nagrzane przez cały dzień mieszkanie nawet wieczorem jest gorące, akumuluje ciepło i nie da się go wywietrzyć. To jest jedno z zaskoczeń, nawet bardzo mocny wentylator nie jest w stanie tym powietrzem wystarczająco ruszać, by je wymienić na chłodniejsze z zewnątrz.
Wieczorem na zewnątrz masz 18-20 stopni, wewnątrz 28, pomimo szeroko otwartych okien.
Z tego gorąca człowiek siedzi w samych badejkach (czyli majtkach w więziennej gwarze). Żeby gdzieś wyjść trzeba się ubierać.
W desperacji kupiłem przenośną klimę. Jest lepiej tyle że urządzenie wyje. Jedyne okno blokuje rura wyrzucająca gorące powietrze z klimy.
Rachunek za prąd też w górę – maszynka pobiera z 800-1000W na godzinę, odkręcona na maksa pozwala przeżyć, ale o żadnym komforcie nie ma mowy.
Upał w takim mieszkaniu jest na tyle dotkliwy, że zdarzało nam się spać przy włączonej klimie, pomimo generowanego przez nią hałasu.
Gorąco robi się też podczas gotowania.
W takim mini mieszkaniu następują szybkie zmiany temperatury. Raz gorąco, raz zimno. Zaczynasz gotować, robi się ukrop.
W takim lokalu jest mało powietrza więc jego jakość szybko spada.
Ja mam na okrągło chodzący wentylator wrzucający powietrze do szybu wentylacyjnego. Sprawia on że jakość powietrza jest znośniejsza. Bez niego ani rusz – tyle że hałasuje.
Nawet w mieszkaniach klatkowych w Hong Kongu instaluje się chodzące non-stop wentylatory – więc chyba faktycznie są absolutnie niezbędne w patoapartamentach.
Pomimo tej dodatkowej wymuszonej wentylacji jakość powietrza rano jest taka sobie.
Dopisane po przeprowadzce do normalnego mieszkania: zacząłem się wysypiać nagle i wstawać wypoczętym…
Najbardziej zgodna para po jakimś czasie w takiej celi będzie miała się dosyć.
Przebywanie pod ciągłą obserwacją – nawet jeśli obserwuje Cię życiowy partner/partnerka, to stan niekomfortowy. Budzi to napięcie i konieczność stałego kontrolowania się.
Ja wiem że są pary które mówią sobie wszystko, mają wspólnego fejsika i noszą nawet takie same kurteczki jak jakieś kazirodcze bliźniaki. Spoko.
Ja wolałbym móc porozmawiać z kumplami swobodnie. Muszę w tym celu wychodzić.
Media biją na alarm że 50% polskich mężczyzn mieszka z rodzicami do 35-tego roku życia.
To co powiedzieć o ludziach, którzy będą mieszkać całe życie w warunkach zbliżonych do akademika czy jakiegoś kempingu?
I jeszcze bulić za ten przywilej większością swoich przyszłych zarobków?
W czym to ma być lepsze od życia z rodzicami niby? Że „na swoim”? Na jakim swoim, do momentu spłaty ostatniej raty właścicielem jest bank. Zerknij no sobie do księgi wieczystej.
Tak ma wyglądać życie człowieka w cywilizowanym świecie? Jakiś rodzimy Orwell powinien napisać uwspółcześnioną wersję „Drogi na molo w Wigan”.
Polskie nowoczesne slamsy dostarczyłyby aż naddto materiału.
Ludziom w apartamentach klatkowych będą przydarzać się nieplanowane ciąże. Jak będą żyć z dziećmi na tym metrażu?
Nie mówię tu o planowanych ciążach bo to chyba w ogóle nie wchodzi w rachubę.
To nie jest życie, to wegetacja.
Rozumiem że jak jesteś w jakimś obozie dla uchodźców to lepsze takie życie niż rakieta na łeb.
Nasze państwo wraz z patodeweloperką funduje nam obóz dla uchodźców jako permanentny, normalny sposób życia. Jeszcze cynicznie wciskają nam to gówno jako lajfstajl, coś fajnego, nowoczesnego, minimalizm i inne głupoty.
Pieprzę wasz minimalizm, sami sobie w tych trumnach mieszkajcie. Przestańcie nas skurwysyny okradać w podatkach na każdym kroku, to sobie pokupujemy normalne mieszkania bez chujwieile plus i innych dopłat dla patodeweloperów.
Walicie nas złodzieje na kasę obiecując złote góry – potem kasa owszem jest, dla waszych pociotków z dwoma lewymi rękami pozatrudnianych na państwowych posadkach albo w polujących na obywatela urzędach.
W Polsce już nawet nikt się nie kryje z tym skurwysyństwem, wygraliśmy wybory to obdzielamy swoich. Jak w Afryce, tam też tak robią – i tam też to jest zupełnie normalne.
Polskie państwo to faktyczny opresor, ono nas gnębi i wyzyskuje, niezależnie od tego którzy z tych zjebów akurat są u żłoba.
To wrogi obywatelowi pasożytniczy twór obiecujący rozwiązywać nasze problemy a faktycznie tworzący nowe, napuszczający jednych z nas na drugich i pożerający nasze zasoby.
Z tej góry pieniędzy które nam zabiera nie potrafi ukręcić jednej rzeczy która by dobrze działała.
Ten zasrany system w którym żeby dorwać się do kasy trzeba skłócić ludzi i uczynić ich wrogami jest przyczyną tego, jak żyjemy.
Dlaczego nie można budować na naszej wspólnej czyli państwowej ziemi? Dlaczego tabun urzędników decyduje kto, co i gdzie może budować uniemożliwiając szybkie budowanie?
Po co nam absurdy typu odrolnianie? To jakieś komunistyczne zaszłości są, masz ziemię – rób z nią co chcesz, siej żyto, buduj chatę, postaw statuę Jezusa, co to urzędnika obchodzi.
Dlaczego na mieszkania nie można przerobić mniej potrzebnych budynków państwowych? Np. ZUS-ów? Emerytur i tak nie będzie, po cholerę to trzymać?
Pieprzę czy będzie ładnie bylem nie musiał w dwunastometrowej celi mieszkać.
Skończy się kryzys to będziemy sadzić kwiatki, teraz jakby lasy płoną.
Dlaczego pomimo kryzysu mieszkaniowego państwo inkasuje 8% vat za każde nowe mieszkanie?
Wystarczyłoby zwolnić z tego vatu obywateli a zostawić dla firm – dałoby to choć odrobinę szans Kowalskiemu licytującemu się z instytucjonalnymi spekulantami (tymi samymi którym państwo ochoczo pożycza zabrany nam hajs na zero procent…).
Dlaczego tolerujemy wszelkie hieny typu pośrednicy i fliperzy? Halo, my tu kryzys mamy jak w trzecim świecie – czyli niezapewnona podstawowa potrzeba ludzka jaką jest schronienie.
Dlaczego firmom wolno ściągać tanich pracowników z zagranicy mimo że nie ma tu dla nich mieszkań i oznacza to że musimy się stłoczyć z nimi w istniejących mieszkaniach?
Polacy są tak głupi że nie widzą że ten wyzysk odbywa się nie tylko kosztem ich pensji, ale też ich własnego metrażu i jakości życia.
Bo na serio przyjezdni muszą gdzieś mieszkać. I będą – u ciebie. A konkretnie w dodatkowym pokoju na który cię już nie stać.
Jeżeli przy stałej ilości mieszkań napływają nowi ludzie, to wyjście jest tylko jedno – pomieścić się w istniejących mieszkaniach.
Ceny najmu i mieszkań muszą pójść w górę, ten co mógł mieć 3 pokoje kupi/wynajmie 2. Z aneksem kuchennym rzecz jasna 😉
Choć deweloperzy zarzekają się że jest inaczej, w ich urągających ludzkiej godności i łamiących prawo klatkach ludzie będą żyć niekiedy przez całe swoje życie.
Mieszkania „na start” są jak podniesiona tymczasowo stawka vat. Miało być na chwilę, okazało się że jest na zawsze – bo wygodnie było nic z tym nie robić.
Horrendalnie drogie i zrazem za małe mieszkania to nasza nowa normalność. Z nią też zawsze wygodniej będzie nic nie robić, więc zostanie.
Miały być na chwilę, ale realia są takie, że spora część z nas przeżyje w nich całe życie i w nich umrze.
Zdawałoby się że w czasach lotów kosmiczych, elektrycznych samochodów, masowej komunikacji, czy coraz bardziej zaawansowanej medycyny problemy tak podstawowe jak mieszkanie będą już dawno rozwiązane.
Tymczasem oto jest nasze rozwiązanie na miarę XXI-wszego wieku: ludzkie kurniki wielkości więziennej celi, na kredyt do końca życia.