Jeżeli uważasz, że jedna z dwóch głównych politycznych sił w Polsce jest lepsza lub uczciwsza od drugiej, to bardzo mi przykro. Pranie Twojego mózgu zakończyło się pomyślnie.
Raczej nie będę w stanie przekonać cię, że jest inaczej. Więc daruj sobie czytanie tego posta, bo stracisz czas i jeszcze pewnie się wkurzysz do tego.
Tak cię już przemaglowała ta nasza dwugłowa hydra, że nie zrozumiesz tego o czym napisałem poniżej.
Zanim sobie pójdziesz, zadaj sobie proszę te trzy pytania, to może Twój mentalny zator ustąpi:
1) Dlaczego nigdy nie rozliczono w Polsce żadnej afery?
2) Dlaczego ludzie z polityczno-biznesowych „elit” i celebryci są tak łagodnie traktowani przez sądy, nawet ułaskawiani przez prezydentów?
3) Czym różni się od kradzieży fikcyjne zatrudnienie np. żony w państwowej firmie za astronomiczną pensję niezależną od wykonywania pracy i posiadania kwalifikacji?
Celowo nie używam tu nazw partii i używam USA jako przykładu. Chcę problem pokazać wyabstrachowany z polskiego kontekstu, bo nie jest on wcale typowo polski.
Chcę jak najmniej uruchamiać mechanizmy my-oni które uniemożliwiają Polakom dostrzeżenie i zrozumienie problemu o którym tu piszę.
Jestem także boleśnie świadom tego, że o ile nasz duopol to bagno, to wszelkie partie lewicowo i prawicowo ekstremistyczne tudzież wszelkie inne „partie odnowy” to już totalne ufoludki.
W Polsce nie ma kim zastąpić istniejącego układu a wszelkie obecnie dostępne alternatywy są chyba jeszcze gorsze.
Chciałbym także przyznać otwarcie, że gdybym sam należał do polskiego establishmentu, to też bym kradł. W dzisiejszej Polsce można to robić bezkarnie więc po prostu bym skorzystał. Mam jedno życie, dlaczego miałbym biedować, gdyby była okazja się łatwo dorobić?
Ten kraj ma totalnie przerąbane, bo kradłby nawet taki domorosły moralista jak ja. Tutaj już naprawdę nikt nie ma żadnych zasad, ze mną włącznie.
Nieuczciwość i złodziejstwo jest w Polsce normą i bycie tym jedynym uczciwym nie ma już żadnego sensu. Można sobie tylko narobić kłopotów.
Gdybym miał ojca posła, to bym sobie pobierał kasę za bycie członkiem rady nadzorczej jakiejś państwowej firmy. Nie miałbym z tym żadnego problemu. Jeśli nie ja to kto inny – to państwo było, jest i będzie okradane, co za różnica czy ja je okradam?
Niestety urodziłem się po niewłaściwej stronie barykady, więc zamiast liczyć darmową kasę mogę sobie jedynie poszczekać na tym blogu. To jest jedyny powód dla którego czytasz te słowa.
Teraz do rzeczy:
Żyjąc w Polsce nietrudno odnieść wrażenie, że wszystko co robi polskie państwo stoi trochę na głowie i że ostatnia rzecz o jaką by się ono martwiło to dobro obywateli.
Szaleńcy u władzy – niezależnie od tego którzy z nich akurat rządzą – mają zupełnie inne zmartwienia.
Niespecjalnie zajmują się oni naszymi istniejącymi i realnymi problemami. Zajmują się za to wymyślaniem nam nowych problemów, podziałów, jątrzeniem ran i wyolbrzymianiem kwestii spornych.
Nie ma takiego mrowiska w które z radością nie wetknęliby kija.
Politycy poświęcają większość swojej energii na siebie samych i walkę ideologiczną z politycznym przeciwnikiem. W zasadzie widząc tych kretynów ciągle paplających o sobie nawzajem można się zastanawiać, kiedy w ogóle mają oni czas rządzić tym krajem, działać dla jego dobra.
Oprócz stanowiącego większość ich działalności obsobaczania siebie nawzajem, zajmują ich rzeczy zupełnie nieistotne z punktu widzenia interesu obywatela.
Interesują ich więc sprawy wiary w wyimaginowane istoty wyższe, sprawy marginalnych mniejszości seksualnych, jakieś zaszłości z zamierzchłej historii, jakieś mity, jakieś dyrdymały.
Mniej lub prawie wcale interesuje ich gospodarka, edukacja, infrastruktura, rozwój. Czyli innymi słowy możliwie dobre życie dla tu i teraz żyjących Polaków, kim by nie byli i w co by wierzyli lub nie.
Szaleństwo? Cóż – w tym szaleństwie jest metoda. Postaram się wytłumaczyć ci jaka.
To moje prywatne przemyślenia i obserwacje. Jestem człowiekiem bez wykształcenia, traktuj to co mówię z krytycyzmem. Być może pieprzę tu głupoty niczym “doktor” Zięba.
Państwa demokratyczne mogą z czasem się zdegenerować i dążyć do totalitaryzmu lub oligarchii.
Demokracja to twór kruchy, pozostający pod ciągłym ostrzałem potężnych sił jak biznes, lobbyści, idealiści-naprawiacze świata, totalitarni psychopaci, grupy interesów, przestępcy – lista jest długa.
Zamiast przekonywać wyborców, łatwiej i taniej jest się dogadać z tymi co wygrali wybory. Istnieje więc wiele pokus by zejść z drogi demokracji.
Prawa jednostki, fakt że nie można cię tak po prostu powiesić na suchej gałęzi bez sądu to cud, to coś co nie miało prawa się wydarzyć.
Jakie były szanse że dawni porąbani władcy oddadzą nam aż tyle wolności?
Domniemanie niewinności, prawa człowieka, ochrona godności ludzkiej i własności – to są wszystko rzeczy bardzo kruche i niewiele trzeba byśmy zostali ich pozbawieni.
Chyba nie do końca zdajemy sobie sprawę jak bardzo są one kruche i jak bardzo wdzięczni losowi powinniśmy być za to że je mamy.
Niestety nikt nie jest bezpieczny, żadne prawa nie są dane na zawsze.
My Polacy to mały pikuś, demokrację znamy w zasadzie wyłącznie z książek i opowieści.
Najpierw mieliśmy zabory, potem chwilę własnego państwa, potem okupację, komunę, a po niej trwającą do dziś oligarchię przebraną w demokratyczne fatałaszki.
Nie bardzo możemy żałować czegoś, czego nigdy nie mieliśmy. Nie bardzo mamy jak poznać fejka.
Zobacz co się wyrabia w USA – tym niegdyś najbardziej wolnym i demokratycznym kraju na Ziemi. W kraju który demokrację praktycznie wynalazł.
Rządzą tam dynastie, jak w średniowieczu. Prezydentami byli ojciec i syn, a o mały włos mąż i żona (Hillary Clinton była bardzo bliska prezydentury). A my tu śmieszkujemy z dynastii Kimów w Korei…
W międzyczasie był najbardziej z nich kompetentny ziomek co go wybrali za bycie murzynem (tego całego Floyda by teraz pewnie wybrali jakby przeżył, taki żarcik) i największy chyba ufoludek, opowiadający brednie bogaty narcyz-megaloman.
Nikogo normalnego nie mieliście w ponad 300-milionowym kraju?
Czyli wybierane są postacie kompletnie oderwane od ludzi i ich spraw, polityczni showmani. Wybierani są oni wyłącznie z przyczyn ideologicznych, bez patrzenia na ich kompetencje.
Odstawiający po mistrzowsku ideologiczną szopkę, amerykańscy rządzący uzyskali już niemal całkowitą niezależność od swych wyborców. Widać to po tym, jak niewiele trzeba dać amerykańskiemu wyborcy by głosował na “swoich”.
Grając w dobrego i złego policjanta, ich oligarchiczny duopol dzierży władzę i korzysta z niej do woli by się bogacić kosztem coraz biedniejszego i bardziej wyzyskiwanego społeczeństwa.
W USA już od dawna panuje dwupartyjna oligarchia, ten sam system który w Polsce prężnie się rozwija na truchle naszej zmarłej w wieku dziecięcym demokracji.
My tą drogę od demokracji do dwupartyjnej oligarchii przerabiamy szybciej, bo faktyczna demokracja nigdy do nas nie zawitała.
Zawitała do nas za to oligarchiczna klika, uwłaszczona na resztkach narodowego majątku po upadku komuny. Dziś rządzą nami potomkowie tych, którzy zdołali zagarnąć dla siebie resztki po komunie.
Wyłoniły się spośród nich dwie frakcje, pozornie wrogie, ale w kwestiach kluczowych dla własnych interesów ściśle ze sobą współpracujące.
Podobnie jak w USA, mamy więc oligarchiczny duopol. Mamy dwie duże partie które toczą ze sobą pozorną walkę na użytek wyborców i cyklicznie wymieniają się władzą.
Są one jednak dwoma głowami tej samej hydry – oligarchii właśnie. Oligarchia zaś to “grupa trzymająca władzę” jak elegancko określił to niegdyś niejaki pan Lew Rywin (współautor jednej z nierozliczonych afer i jedyny dotychczas pechowiec który coś odsiedział).
Nie sprecyzował on, że grupa ta może rozpościerać się na dwie partie – i że taki właśnie układ jest idealny.
Słyszałeś żeby jedni rozliczyli kiedyś drugich z jakiejś afery? Nie? Dziwne prawda? Bo zawsze tyle o tym rozliczaniu pieprzą. Będziesz siedział, wisiał – i nic. Nikt nie siedzi, nikt nie wisi, wszyscy mają się dobrze i wraz z rodzinką doją podatnika jakby nigdy nic.
To możliwe że żadnych afer nigdy nie było a wszyscy politycy są krystalicznie uczciwi. Same afery zaś to tylko “złe języki ludzkie pomówienia”.
Jeżeli jednak afery były prawdziwe, a mimo to nie zostają rozliczone, to jedyny logiczny wniosek jest taki, że nie są rozliczane celowo. Że należący do oligarchii są pod parasolem ochronnym który uniemożliwia ich rozliczenie.
I że parasol ten chroni – niespodzianka – niezależnie od tego, po której stronie tego wykreowanego z dupy konfliktu jesteś.
Różnica między nami a USA jest taka, że u nas wyborcy jeszcze czasem muszą coś dostać, by głosowali.
Amerykanie są krok dalej i głosują już za free, nawet ewidentnie wbrew własnymi interesom i na każdego wskazanego im przez ich partię kosmitę.
Są już całkowicie zmanipulowani ideologią. U nas ten proces ogłupiania ludzi ideologią dopiero trwa.
Jest to proces polaryzacji i odwracania uwagi wyborców od ich prawdziwych interesów i kierowania tej uwagi na inne, sfabrykowane i zastępcze kwestie.
Tak zmanipulowany wyborca zamiast kierować się swoim faktycznym interesem, będzie kierował się ideologią. Pomimo pozorów demokracji, wyboru nie będzie bo głosujesz na jeden z dwóch oddziałów tej samej oligarchicznej kliki.
Klika ta pokazuje ci swoje dwie spolaryzowane propozycje jako jedyne możliwe. Zawłaszczają oni całą przestrzeń polityczną, czyniąc wyrwanie kraju z ich objęć niemożliwym.
Jeżeli głosujesz na kogokolwiek innego niż oni, to marnujesz głos.
Pojawiające się nowe partie, które mogą proponować rzeczy dużo korzystniejsze dla wyborcy, nie mają szans. Opętani deologią i przyzwyczajeni do dostawania figi z makiem wyborcy nie pochylą się nad ich propozycją.
Istniejący duopol wypełnia całą możliwą przestrzeń ideologiczną, dzieląc się mniej więcej w połowie i nie zostawiając miejsca dla nikogo innego.
W tym układzie muszą być dwie partie, bo są rzeczy nie do pogodzenia – np. wiara w Bozię i specjalne przywileje dla transwestytów czy sodomitów, prawa zwierząt i prawa płodów – przykłady można mnożyć.
Poza tym dwie partie dają iluzję wyboru, nawet jeśli to wybór między dżumą a cholerą.
Myślę że jakby się komuniści fikcyjnie podzielili na dwie partie, to do dziś mielibyśmy w Polsce komunę. Zawsze byłoby na kogo zwalać i kogo winić. Tego właśnie naszym komuchom zabrakło, zostali sami jako jedyny winowajca 🙂
Większość spraw jakimi da się podzielić obywateli można wrzucić do dwóch osobnych worków w których się one ze sobą za bardzo nie kłócą.
Dlatego dwóch ich zawsze jest, jak mawiał Yoda.
W rezultacie w USA kilkanaście procent ludzi jest całkowicie poza systemem opieki zdrowotnej, na łasce wolontariuszy i organizacji charytatywnych. Serio, w USA.
Te kilkanaście procent mogłoby wybrać sobie prezydenta, dać wygraną w dowolnych wyborach. Nie dzieje się to, a oni nadal nie mają tej podstawowej w cywilizowanym świecie rzeczy.
Urlop macierzyński trwa tam 3 miesiące, po czym ładujesz oseska do żłobka czy gdzieś, wymyśl sobie gdzie, twoje dziecko, twój problem. Ten barbarzyński sposób postępowania z matkami i niemowlętami to w USA normalność, nikt się nie dziwi.
Ważnym jest, by niewolnik szybciutko z powrotem stał się produktywny… jak na plantacji. Dzieciak na plecy i dalej zapierdalamy przy bawełnie, stare dobrze sprawdzone wzorce.
Wielu z tych pozbawionych dostępu do lekarzy Amerykanów głosuje na partię, która obiecuje że żadnej powszechnej opieki zdrowotnej nigdy nie będzie. Wariaci?
Nie. Po prostu wbita im do głowy ideologiczna tożsamość jest dla nich ważniejsza niż to, że mogą zdechnąć na ulicy jak pies i żaden lekarz do nich nie przyjedzie.
W imię swej tożsamości chętnie sobie zdechną pod płotem bez pomocy – jak polski antyszczepionkowiec na koronkę (ten ostatni przynajmniej w szpitalu sobie wykituje, trzymany za rękę przez pielęgniarkę zarabiającą setną część tego, co żona posła w jakiejś radzie czy na innej synekurze).
Reszta amerykańskiego społeczeństwa też nie ma wcale lepiej, bo jest chroniona w zależności od zasobności portfela. Czyli bardzo różnie.
Ładnie pokazuje to serial “Breaking Bad”, gdzie zupełnie normalna rodzina głównego bohatera nie może finansowo udźwignąć ciężaru jego choroby. W zasadzie to nawet i bez tej choroby wiedzie im się słabo.
Nawet w Polsce ziomka by jakoś tam leczyli a jego syn poszedłby na studia nawet nie mając kasy.
Z amerykańskiego uniwersytetu student nierzadko wychodzi z długiem wielkości kredytu hipotecznego. Wiesz jaki to fantastyczny niewolnik taki student z długiem? Będzie pokorniutko zasuwał i spłacał kredycik. A że musi gdzieś mieszkać – to i czynszyk.
W tym samym czasie na armię którą ostatnio pogonili popierdalający na osiołkach brodaci oberwańcy wydawane są niewyobrażalne kwoty.
Kwoty te kilkukrotnie wystarczyłyby do zapewnienia amerykanom ochrony zdrowotnej i edukacji… ale jakimś cudem się to nie dzieje.
Jak myślisz, dlaczego?
Czy aby nie z tych samych powodów, dla których w Polsce nie rozlicza się afer? Widzisz jakieś możliwe podobieństwa?
Ameryka to moim zdaniem świetny przykład demokracji w swej schyłkowej, zdegenerowanej postaci. Tak to wygląda, kiedy sprawy idą naprawdę źle.
Ameryka powinna być ostrzeżeniem dla wszystkich demokratycznych państw, że tak skończą jeżeli nie będą się bardzo pilnować.
Jeżeli zapomną o tym, że godność człowieka jest nienaruszalna. Że to ten zwykły człowiek, kimkolwiek jest, powinien być w centrum troski państwa. Że kiedy tak jak Amerykanie zapominamy o tej trosce, państwo zaczyna się rozkładać.
W USA zwykły człowiek to frajer do golenia, któremu się wydaje że żyje w demokracji i ma na coś wpływ.
Bardzo podobnie jest w dzisiejszej Polsce.
Polski oligarchiczny duopol to zdradliwe draństwo. Mamy przecież wybory. Mało tego, jestem przekonany że wybory w Polsce nie są fałszowane, choć przegrani tradycyjnie zawsze o tym mówią.
Nie są fałszowane, bo nie muszą. Wybory niczego nie zmieniają, bo i tak wygrają ci co mają wygrać – czyli oligarchowie z jednej lub drugiej dogadanej ze sobą nawzajem frakcji.
Po co łamać prawo i burzyć pozory, skoro można zmanipulować wyborców by zagłosowali tak jak jak chcemy.
Uczciwe wybory w których głosują nieuczciwie zmanipulowani wyborcy są o niebo lepsze od wyborczych oszustw.
Dlatego nasza oligarchia zamiast fałszować wybory robi nam wodę z mózgu.
No może nie wszystkim bo ja nie głosuję. Chętnie zacznę kiedy zobaczę wybory wygrane bądź przegrane o jeden głos.
Nie przegłosuję opętanych ideologią wyborców duopolu. Więc wolę się wyspać w wyborczy poranek. Niech idą ci co wierzą że mają coś do wygrania, bo ja mogę tylko przegrać.
To sobie przegram przynajmniej wyspany.
Myślę że tutaj jest dobry moment, żeby zadać oczywiste pytanie: po co właściwie to wszystko?
To proste: dla pieniędzy.
Jako właściciele tego państwa, nasi oligarchowie świetnie zarabiają kosztem społeczeństwa.
Władza pozwala kraść odebrane Polakom w podatkach pieniądze i gwarantuje bezkarność tej kradzieży.
Pieniądze te trzeba oczywiście wyprać przepuszczając je przez intratne kontrakty, synekury, posady, dotacje i wiele innych strumyczków którymi “wspólne” pieniądze płyną do wybranych kieszeni oligarchów i ich rodzin.
Nie można ich ot tak podpieprzyć i wysłać na konto w Szwajcarii jak to się standardowo robi w Afryce.
Są granice nieprzekraczalne nawet w naszym systemie.
Nie fałszujemy więc wyborów i nie kradniemy bezpośrednio, zapewniamy jakieś minimum z minimum publicznych usług. Nie rozliczamy wałków poprzednio rządzących – po zmianie warty oni z kolei zostawią w spokoju nas. Bluzgać się nawzajem można (a nawet trzeba) do woli.
Inwestycje w infrastrukturę są okazją do wypompowania kasy i jest to jedyny powód dla którego mamy drogi czy mosty. Przepłacamy, ale rzeczy te jednak powstają – choć są tylko skutkiem ubocznym wyprowadzania pieniędzy z państwowej kasy do prywatnych kieszeni oligarchów.
U nas kradzież publicznego grosza musi mieć pozory legalności. Nie można też dopuścić, by wyborcy wkurwili się na jednych i drugich równocześnie, bo może się to źle skończyć.
Zwłaszcza broń Boże odwalać jakieś grubsze akcje przed wyborami.
Bo przyjdzie ktoś trzeci i nie daj Bóg zacznie rozliczać, zmieniać prawo.
My po prostu nie jesteśmy jeszcze na takim poziomie ogłupienia, żeby można nas było okradać bez zachowania pozorów legalności.
Czym różni się od kradzieży fikcyjne zatrudnienie żony w radzie nadzorczej za astronomiczną pensję niezależną od jakiejkolwiek pracy czy umiejętności?
Dla mnie to kradzież, jest mi bez różnicy kto to robi. Dla polskiego wyborcy różnica istnieje, i dlatego proceder trwa i trwał będzie.
Takie kradzieże to w dzisiejszej Polsce norma. Wciska się ciemnemu ludowi jakim to świetnym fachowcem jest nieznający się na niczym brat czy ojciec posła, niegdyś stolarz, dziś prezes banku.
I tak zabrane podatnikowi pieniądze trafiają do wybranych przez rządzących kieszeni. Tak właśnie armia ludzi (podobnie jak armia USA) pobiera potężną kasę za nic wisząc u szyi umordowanego podatnika-frajera.
A podatnik absolutnie nic z tym nie chce zrobić, zaślepiony ideologicznymi mirażami. Szarpie się o jakieś bzdury, podczas gdy kumaci spokojnie liczą kasę.
Zamiast winić jednych i drugich jednocześnie i skopać im wszystkim tyłki, wyborcy winią raz jednych, raz drugich.
Podzieleni mniej więcej po połowie wyborcy uniemożliwiają naprawienie tego systemu. Będą oni bronić “swoich” złodziei bo łączy ich z nimi ideologiczna tożsamość.
Haki tej tożsamości są tak głęboko wbite w ich dusze, że gotowi oni są wybaczać “swoim” każdą podłość, tak jak amerykańscy biedacy są gotowi umierać pod płotem bez opieki medycznej.
Dlatego właśnie politycy poświęcają tak wiele czasu na budowanie tożsamości swych wyborców wokół nieistotnych ideologicznych kwestii. Dlatego koncentrują się na emocjach a nie konkretach.
Dlatego koncentrują się na tym co nas dzieli. Bo podzieleni jesteśmy dla tych sukinsynów łatwym łupem. Jeżeli zawsze kontrolują przynajmniej połowę, to państwo ma związane ręce. Żadne głębsze zmiany nie nastąpią.
Nasi kradną, ale mniej. Po prostu “nasi” kradną w szczytnym celu. Wyborcy jednych i drugich są coraz bardziej ślepi na przewały swoich. A ponieważ “nasi” i “oni” są dogadani, nikomu z nich nic nie grozi.
Patrzcie jak kradną! Trzeba ich odsunąć od władzy! Odsuwamy i co? Dalej to samo.
Pakt o nieagresji zawarty między oligarchiami z naszego duopolu gwarantuje, że nikt nigdy nie będzie próbował dochodzić sprawiedliwości. Że nadal będziemy przez nich waleni na kasę bez szans na normalne uczciwe państwo.
Jak długo wygrać mogą tylko jedni albo drudzy, kraść można bez obaw. Nie przyjdzie nikt trzeci, kto by ich w końcu rozliczył.
A nawet jeśli przyjdzie, to ich szpony są już tak głęboko wbite w struktury państwa, że nawet mając pełnię władzy nowa siła może być bezsilna. Zbyt wielu jest umoczonych, zbyt wielu korzysta, zbyt wielu ma zbyt wiele do stracenia.
Możnaby jeszcze się spytać, dlaczego wszelkie afery w ogóle widzą światło dzienne.
Cóż – nadal mamy media które odkrywają jakąś część przewałów.
Poza tym pomiędzy członkami duopolu trwa ciągła dyskusja, na ile bezczelnie wolno kraść. Jest to dyskusja w której ustalają oni, co jest jeszcze uczciwym dochodem, a co już kradzieżą.
Upublicznione afery to dobry test, ile społeczeńswo jest skłonne przełknąć.
Jest to konieczne, bo obie strony wiedzą że nie można przegiąć na tyle, żeby wyborcy przejrzeli na oczy. Więc starają się ustalić, co jeszcze ujdzie a co już nie. Uchodzi coraz więcej, bo opętani zastępczymi tematami wyborcy są skłonni wybaczać “swoim” coraz więcej.
Np. zatrudnienie wujka-murarza jako dyrektora szpitala jest ok, ale kupno ziemi za ułamek wartości od państwowej firmy i opchnięcie jej deweloperowi z gigantyczną przebitką – już trochę mniej ok (ale jeszcze ujdzie).
Zrobienie sobie przelewu z konta spółki skarbu państwa na swoje prywatne konto w Szwajcarii to już komplenie nie jest ok.
Jest to dyskusja nad tym, jak bardzo nieuczciwe może być nasze państwo, zanim oligarchowie odczują negatywne skutki. Jest to szukanie balansu między nieuczciwym zarobkiem a utrzymaniem władzy.
Echa tej dyskusji niekiedy przenikają poprzez media do opinii publicznej w postaci afer.
Afery to nic innego, jak punkty gdzie dany złodziej doszedł do lub przekroczył akceptowaną przez duopol granicę nieprzyzwoitości.
To jak dyskusja szefów mafii w “Ojcu Chrzestnym” nad tym czy, komu i gdzie wolno sprzedawać narkotyki. Bo to dobry biznes, tyle że psuje wizerunek i przyciąga uwagę. Tak samo jak “prywatyzowanie” publicznego gorsza…
Ten system trwa już od lat i okazuje się wyjątkowo stabilny. Jedni lub drudzy cyklicznie wygrywają lub przegrywają, partie zmieniają nazwy, ale zawsze ci sami ludzie i ich rodziny są u żłoba (i w komisjach).
Omamieni wizją rozliczenia przeciwników które nigdy nie nastąpi, zacietrzewieni wyborcy godzą się na wszystko.
Pojawiające się jakieś efemeryczne nowe partie szybko znikają niczego nie dokonawszy i niczego nie zmieniwszy.
W Polsce takie partie domagające się zmiany pojawiają się niemal przy każdych wyborach. Częściowo bywają one kontrolowaną spółką-córką jednego z dwóch głównych graczy, częściowo powstają oddolnie napędzane bezsilną wściekłością robionego w wała społeczeństwa.
Ludzie są tylko ludźmi, więc skuszeni perspektywą trwałych profitów, “nowi” i tak w końcu współpracują z jednymi lub drugimi w takiej czy innej formie.
Liderzy-idealiści zostają sami, ich kapitał zaufania zostaje roztrwoniony, niebezpieczeństwo zmian zażegnane. Podatnik dalej jest w czarnej dupie i coraz mniej wierzy że coś można zmienić.
Więc kolejne partie zmian mają coraz mniejsze szanse.
Ten pasożyt którego jesteśmy ofiarą to nie tylko polityka. To powiązany z nią biznes którego opłacalność chroni państwo (piękny przykład: autostrada Kulczyka). To stojący ponad prawem celebryci.
To wielkie firmy płacące mniej podatków niż szary Kowalski. To cała ta śmietanka która wykorzystuje władzę by łatwo zarabiać kosztem społeczeństwa. To armia pociotków w radach nadzorczych, urzędach, spółkach.
To ciągłe straty zwykłego człowieka na którym ta banda wymusza coraz większy haracz.
Amerykanie żeby znaleźć się tu gdzie są, przeszli bardzo długą drogę. My poszliśmy na skróty. Mieliśmy pecha że akurat tak się to potoczyło, bo po upadku komuny straciliśmy naszą szansę na uczciwe państwo.
Swoją szansę wykorzystali po drugiej wojnie Niemcy. Ich Konstytucja zaczyna się od słów “Godność człowieka jest nienaruszalna. Jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem wszelkich władz państwowych.”.
Mają nalepszą służbę zdrowia na świecie. Są liderami nauki, innowatorami. Szanują prywatność obywatela. Nawet zwykły człowiek może tam dobrze żyć. Mają swoje aferki, ale mają też standardy przy których nasze to Afryka.
U nas obecny system okrzepł, a u jego steru są ludzie którzy doskonale wiedzą jak zapewnić mu trwanie.
Jako podzielone i skrajnie nieufne społeczeństwo nie jesteśmy w stanie dokonać żadnych znaczących postępów.
Postęp to gra drużynowa. Polacy grają każdy dla siebie, bo stale robieni w wała dobrze rozumieją że w Polsce to jedyna możliwa strategia.
Wszystko wskazuje na to, że ten parszywy oligarchiczny system który nas łupi niestety będzie trwał. Okazje do zmian przychodzą rzadko, nasza minęła i mamy to co mamy.
Mogło być gorzej – wystarczy zerknąć na Ukrainę, na Białoruś. Tam naprawdę jest solidnie gorzej, pod każdym względem…
Co z tym zrobić?
Emigracja to jedna z opcji, łatwa jak nigdy wcześniej. Sam taką decyzję podjąłem lata temu i nie żałuję, teraz tylko zmieniam kraj – na Niemcy oczywiście (wcześniej Irlandia).
Druga opcja to żyć – jak nasi przodkowie pod zaborami, okupacją i za komuny.
Tak jak oni wtedy trzymać głowę nisko, nie współpracować z okupantem i przetrwać, jakoś przeżyć, nie dać się zwariować.
My Polacy mamy doświadczenie w takim życiu. Dla nas to w pewnym sensie normalność. Może dlatego godzimy się na to co jest jak owce? Bo tak nas ukształtowały lata ucisku i niewoli?
Okupacja się skończyła, komuna padła. Zostaje nadzieja, że i ten system też kiedyś w końcu trafi szlag.
A czekając na to, na razie po prostu trzeba żyć.