W skrócie: zamiast sponsorować banki i deweloperów, usuńmy z rynku spekulantów, bo w 2020-stym wykupili połowę dostępnych mieszkań i o połowę zmniejszyli liczbę rodzin, które mogłyby być “na swoim”.
Zawsze jak coś pieprznie – jakiś kryzys, jakaś plaga – zawsze wtedy państwo rzuca się ratować nie tych co trzeba.
No to właśnie mamy solidny kryzys – mieszkaniowy tym razem. I co?
Zamiast reprezentować interes obywatela i ten interes stawiać na pierwszym miejscu, polskie wrogie obywatelowi państwo wspiera interesy banków, przeróżnych funduszy, mniejszych spekulantów prywatnych i patodeweloperów.
Wszystkim powyższym galopujące ceny mieszkań są na rękę i zwiększają ich zysk. Dla zwykłych ludzi to wielowymiarowy życiowy dramat.
To nic że to zwykły Polak płaci podatki i pracuje na to państwo (pokażcie mi korpo co podatki płaci) – jak się robi gorąco jest ostatni w kolejce po pomoc.
Można odnieść wrażenie, że państwo wykorzystuje kryzysy by “na legalu” dać zarobić swoim.
Bo jak inaczej zinterpretować działanie państwa które wobec katastrofy mieszkaniowej wspiera spekulację i wzrost cen mieszkań? Które poprzez transfery do kieszeni banków i deweloperów pompuje ceny do absurdu?
Które poprzez inflację okrada odkładających na wkład własny? Które pożycza bankom nasze siano na zero procent podczas gdy my tracimy 5% rocznie w inflacji?
Potem to samo siano bank pożycza z kolei nam na 3% plus prowizja + ubezpieczenie + inne ciekawe dopłaty i opłaty które są napisane małym druczkiem a poza tym są warunkiem udzielenia kredytu więc żuczku podpisuj i nie kręć nosem?
Gdyby ograniczyć działanie spekulantów, w 2020-stym dwa razy więcej rodzin byłoby na swoim (bo wykupili połowę dostępnych mieszkań).
Dlaczego nic się nie robi w tym kierunku?
Zamiast bezkosztowych rozwiązań prawnych mamy kolejne deweloper+ i bankster+ wypłacane – o ironio – z naszych własnych kieszeni.
Mamy też zapowiedzi państwowych gwarancji wkładu własnego. Nie jest to jednak prezent dla obywatela. Ma to jedynie sprawić, że obywatel będzie mógł się bardziej zadłużyć – i dać lepiej zarobić bankom.
Mogący więcej pożyczyć obywatel oznacza dalszy wzrost cen – co jest na rękę tym, którzy kupili mieszkania dla zysku.
Większe zadłużenie to nie rozwiązanie, to prezent dla banksterów.
Z właściwym sobie opóźnieniem “nasze” państwo powoli zaczyna się orientować, że katastrofa mieszkaniowa to nie tylko brak miejsca do życia, ale i całe mnóstwo innych problemów.
To masowa emigracja (wyjechali zarobić na chatę i zostali – klasyk) i poszatkowane tą emigracją rodziny (kto się zajmie starszymi?).
To konieczność ratowania banków kiedy pęknie bańka (ludzie przestaną spłacać kredyty), to przestawienie gospodarki w całości na budownictwo ze szkodą dla innych gałęzi (nie da się zbudować dostatku sprzedając sobie nawzajem mieszkania).
Dodajmy do tego jeszcze masową imigrację i to spoza EU – bo braki na rynku pracy trzeba kimś zapełnić.
Ale gdzie ci ludzie będą mieszkać to już nikt się nie zastanawia – ceny mieszkań dalej w górę z tego powodu.
To praca, praca i praca zamiast czasu z bliskimi. To dzieci wychowywane przez obcych. To bezmiar nędzy ludzkiej, kiepskiej jakości życia, nieskończonych szkół, studiów, nieotwartych firm, niezrealizowanych marzeń, wynalazków na które nie było czasu.
To cały wysiłek narodu który idzie na to, by banki i deweloperzy mogli się nachapać.
No więc „nasze” państwo już wie, że katastrofa mieszkaniowa jest faktem. I co robi? To co zwykle.
Zamiast ratować ofiary, czyli obywateli, zaczyna sponsorować i wspierać sprawców i beneficjentów tej sytuacji.
Zamiast ograniczyć wzrost cen mieszkań spowodowyny spekulacją, państwo ułatwia coraz większe zadłużanie się.
W roku 2020 połowa kupionych mieszkań nie była miejscem do życia, lecz inwestycją. Innymi słowy kupno połowy mieszkań nie służyło zaspokojeniu własnej potrzeby mieszkaniowej, lecz zarobieniu jeszcze większych pieniędzy.
Nikomu to nie zapaliło lampki alarmowej. Hurra, ale koniunktura!
Jeszcze raz: w roku 2020 o połowę mniej ludzi niż było to możliwe zdobyło upragniony własny kąt. O połowę kurwa.
Czyli dwa razy więcej rodzin czy ludzi mogłoby w 2020-tym roku być na upragnionym swoim, gdyby mieszkania służyły w tym kraju do mieszkania.
Niech to zasrane państwo spojrzy tym ludziom w oczy. Zdradziliście ich i zostawili na lodzie, z gębami pełnymi frazesów o rodzinie. W dupie macie nasze rodziny – co innego wasze własne na państwowych posadkach.
Moja własna rodzina nie istnieje, rozjechała się po świecie za chlebem. Dziadkowie poumierali nie nacieszywszy się wnukami. Kiedyś jeździliśmy razem na wakacje, mieszkaliśmy w tym samym mieście, było kogo odwiedzić… zabraliście nam to żeby dać zarobić swoim kumplom-pijawkom.
Zwykły człowiek jest tu pionkiem a jego zmarnowane życie nikogo nie obchodzi.
W tej ojczyźnie Ferdka Kiepskiego moglibyśmy choć tą jedną rzecz zrobić dobrze – mieszkania najpierw dla mieszkańców i rodzin.
Potem dalej nas okradajcie jak chcecie, dajcie nam przynajmniej żyć razem w tym waszym kraju. Piszę “waszym” celowo.
Czyli mieszkania nie dla banków, funduszy, spekulantów, nie jako lokata, nie jako inwestycja, nie jako pokój hotelowy, nie jako kwatera pracownicza, nie jako źródło vatu (8% na nowe mieszkania dla obywateli-frajerów, firmy sobie odliczą), nie jako duża transakcja od której każda hiena chce działkę.
Nie. Mieszkanie najpierw dla potrzebujących dachu nad głową. Żeby Polak mógł mieszkać w Polsce. Żeby skończyć z tą tułaczką która stała się normalnością.
Jak będzie dość mieszkań i nie będzie to walka jak o wodę, jedzenie i powietrze – wtedy róbcie co chcecie, kupujcie, spekulujcie, trzymajcie sobie całe osiedla puste.
Jak ktoś umiera z głodu, to syty niech poczeka ze zjedzeniem tortu. Będziemy wszyscy syci – wtedy wpierdalajcie wasze ośmiorniczki do porzygania.
W sytuacji gdy połowa mieszkań jest kupowana niezgodnie ze swoim przeznaczeniem, rozsądnymi byłyby działania zmierzające do utrudnienia życia spekulantom i ułatwienia go obywatelom.
Czasowo usuwając z rynku spekulantów można podwoić ilość rodzin na swoim rocznie. Podwoić, 100% więcej.
Co robi państwo? Oczywiście coś kompletnie odwrotnego. Czyli dolewa oliwy do ognia.
Jest kryzys, więc wrogie obywatelowi państwo wykorzysta go żeby jak zwykle dać zarobić swoim. Bankom, deweloperom, pośrednikom – a przy okazji wziąć swoją działkę.
Państwo daje zarobić swoim, ale chce żeby to wyglądało tak, jakby pomagało obywatelowi. Więc używa obywatela jako użytecznego idioty który przekaże grzecznie pieniążki bankom i deweloperom.
Jesteś posłańcem, co ma zanieść paczuszkę. Państwo łaskawie pomaga ci się bardziej zadłużyć. Traktują nas jak kompletnych debili.
Wszelkie programy “pomocowe”, wkłady własne i inne ściemy to sposób na nakręcenie cen i pomoc w zadłużaniu Polaków na jak największą kwotę.
Im większy kredyt tym większa prowizja i tym większe bonusy dla banksterów.
Im więcej pożyczą Polacy, tym bardziej wzrosną ceny mieszkań i tym więcej zarobią ci którzy mają zarobić. A że dzieje się to kosztem całego społeczeństwa – trudno.
To nie dzieci banksterów i posłów będą wyjeżdżać – no chyba że na zagraniczne studia.
Zamiast ograniczyć działalność spekulantów, która już obejmuje połowę mieszkań sprzedanych w 2020-stym, państwo pomaga tym spekulantom poprzez nakręcanie cen – dopłaty, łatwy kredyt, niskie stopy procentowe, inflacja.
Same zachęty żeby kupować, nawet jak nie potrzebujesz.
Spekulant kupuje, by sprzedać z zyskiem. Jak mieszkania drożeją to spekulant wygrywa.
Państwo nakręca ceny i pompuje bańkę, zamiast ograniczyć spekulację – więc działa na korzyść spekulanta i na niekorzyść obywatela.
Dlaczego? Nie wiem, może twój lokalny poseł Ci to wytłumaczy. Ja obstawiam że chodzi o to, że sami politycy mają inwestycyjne mieszkania, sami są spekulatami. Nie zadziałają na własną niekorzyść… wzrost cen powiększa ich majątek.
Więc twój lokalny poseł nie jest twoim kumplem, tylko kumplem lokalnego dewelopera, bankstera, agenta od nieruchomości itp. Mają wspólny interes i cel – wzrost cen mieszkań.
W golfa sobie pykają kiedy ty zapierdalasz na bezpłatnych nadgodzinach w Januszexie.
Ja sobie zdaję sprawę, że są rzeczy których nie zrozumiem. Że są rzeczy które są inne niż to wygląda z pozoru, że mogę być w błędzie.
To niech mi ktoś wytłumaczy jak to jest naprawdę, ja chętnie posłucham dlaczego się nie da.
Bo dla mnie sprawa wygląda tak: państwo pompuje ceny, żeby za naszym pośrednictwem przekazać pieniądze podatnika wybranym przez siebie firmom (bankom, funduszom, deweloperom itp.) oraz stworzyć dla tych firm możliwie najlepsze warunki do łatwego zarabiania poprzez umożliwienie obywatelom większego zadłużania się.
Politycy natomiast wspierają wzrost cen mieszkań, bo sami w nie inwestują osobiście lub poprzez „rozpisanie” ich na członków rodziny.
Tymczasem ograniczając spekulację mieszkaniami bez kosztów możnaby podwoić ilość rodzin na swoim rocznie…
Tak ja to widzę i obym się mylił.
Wolałbym żeby to była tradycyjna polska niekompetencja a nie celowe działanie.
Ktoś powie “mamy wolny rynek”. Niestety, jakem były korwinista, nie mamy żadnego wolnego rynku. Mamy wolną amerykankę.
Wolny rynek to równe szanse i nierówne, zależne od włożonego wysiłku i umiejętności efekty.
Jeżeli do licytacji mieszkania staję z firmą, to jestem o 8% w plecy na dzień dobry – bo ja płacę vat, firma odlicza. Czyli na wstępie mają 8% taniej. To kilkadziesiąt tysięcy.
Poza tym firma kupuje hurtowo, ja jedno mieszkanie – kolejny argument żebym płacił więcej.
Ja kupuję żeby mieć gdzie mieszkać – firma kupuje żeby zarabiać. Znowu jestem w gorszej sytuacji, bo ja kupić muszę. Dla mnie mieszkanie będzie zawsze kosztem, dla firmy – źródłem zysku.
Firma nie płaci podatków bo gdzieś tam zakombinuje jak to wszystkie zagraniczne firmy w tym kraju – ja od głodowej pensji płacę 30%.
Firma pożycza efektywnie na zero procent (jak np. banki) – ja pożyczam na 2-3 (nie znając oprocentowania kolejny rat, oprocentowanie zmienne) plus prowizja.
W razie problemów firma upada i znika z dotychczasowymi zyskami – ja zostaję z długami do końca życia i bez mieszkania.
Bankster dostaje prowizję i bonus w dniu udzielenia kredytu, „moje” mieszkanie będzie faktycznie moje jak je przewiozę bezpiecznie przez 30 lat kredytu, nie zachoruję, nie podniosą stóp procentowych do 10%, nie będzie kryzysu, nie stracę pracy…
Gdzie tu wolny rynek? Gdzie tu równe szanse?
Mam wielką nadzieję że to wszystko nie jest tak jak myślę, że przemawia przeze mnie rozgoryczenie człowieka wygnanego biedą na emigrację.
Że polskie państwo pracuje dla dobra takich małych żuczków jak ja – tyle że ja tego nie rozumiem, bo długo mnie tu nie było. Że jestem jak ci wariaci z komentarzy na Wyborczej wypisujący idiotyzmy.
Chciałbym się mylić. Chciałbym mieć gdzie wracać i chcieć wracać. Chciałbym móc pisać “mój” a nie “wasz” kraj.