Dlaczego kryzys mieszkaniowy jest nierozwiązywalny

Kryzys polegający na tym, że zakup lub wynajem mieszkania jest bardzo drogi dotyka w zasadzie wszystkich bogatszych państw.

Zarabiamy nieźle, tylko że oddajemy większą część tej kasy na mieszkanie.

W Polsce normą stało się mieszkaniowe niewolnictwo – jedno z małżonków/partnerów oddaje całą swoją pensję na mieszkanie.

Więc właściciel mieszkania ma de facto kogoś, kto całość owoców swojej pracy oddaje mu niczym niewolnik.

Wyjątkiem są do pewnego stopnia Niemcy gdzie stosunek czynszów najmu do zarobków jest kilkukrotnie lepszy niż w reszcie krajów UE.

Polskie czynsze (poza Warszawą która jest porównywalna do Berlina) są już wyższe niż niemieckie.

Podobnej wielkości miasta Wrocław i Leipzig, tag wygląda porównanie cen najmu…

Kiedy gospodarka danego kraju zaczyna działać, mieszkania zaczynają drożeć. To w zasadzie reguła.

Zamożność mieszkańców jest pozorna, bo pomimo niezłych zarobków zostaje im w kieszeni coraz mniej pieniędzy.

To taki paradoks rozwiniętych gospodarczo krajów gdzie większość dobrobytu wyparowuje do kieszeni deweloperów, banków, landlorów i inwestorów.

Uważam że nadzieje na spadek cen mieszkań czy najmów są nieuzasadnione.

Niestety nie wydarzyło się to jeszcze w żadnym rozwiniętym kraju. W żadnym takim kraju kryzysu mieszkaniowego nie udało się przezwyciężyć i uczynić mieszkań mniejszym ciężarem dla większej liczby ludzi.

Bańki spekulacyjne owszem pękają, ale rządzący jednak dość szybko sobie z tym radzą.

Podatnik pokrywa koszty hazardowych długów banków które „nie mogą upaść” i cykl pompowania cen zaczyna się od nowa.

Dobrym przykładem takiego dość krótkiego cyklu jest Irlandia, która po pęknięciu bańki w 2008-mym zdążyła już napompować kolejną.

Nieczego się nie nauczyli, niczego nie naprawili. Za chwilę znowu będzie „olaboga” i kolejne miliardy długu na barkach szarych ludzi.

Sytuacja mieszkaniowa Irlandczyków nie poprawiła się, a ceny i czynsze biją tam kolejne poziomy absurdu – zupełnie jak u nas.

W Polsce rządzący dmuchają na zimne i gdy tylko rynek zaczyna trochę stygnąć, dosypują pieniędzy podatnika i odkręcają kurek z imigracją – a ceny rosną znowu.

To niekorzystne dla obywateli, ale żaden rząd nie chce mieć na głowie kryzysu skoro może mieć czas prosperity.

Bańka to wredne bydlę, ma tylko dwa stany: szybki wzrost lub krach i spowodowany przezeń kryzys. Więc utrzymywanie bańki w fazie wzrostu to główna troska rządzących.

Póki trwa bańka, trwa bal – rządzący chwalą się dobrobytem jaki „stworzyli” a banki i deweloperzy koszą kasę.

A że to prosperity w końcu musi strzelić – cóż, niech strzeli na zmianie politycznych rywali i niech to oni ponoszą polityczne koszty.

Dlatego rządzący będą bronić bańki spekulacyjnej do ostatniej twojej złotówki. Stąd te wszystkie dopłaty, ulgi i inne prezenty dla banków i deweloperów.

Bo dla ciebie te rzeczy zmieniają tylko jedno: cenę.

Poza tym politycy sami inwestują w mieszkania. Robią to nawet lewicowcy z gębami pełnymi frazesów o mieszkaniu będącym „prawem, nie towarem”.

Folwark Zwierzęcy, wersja polska…

Mieszkania i czynsze w Polsce nie stanieją za twojego życia. Jeżeli nie odziedziczysz mieszkania, to będziesz tu żyć i zdechniesz jako niewolnik.

Błędne koło napędzanie imigracją

Czynnikiem uniemożliwiającym zaspokojenie głodu mieszkań jest imigracja.

Gospodarka potrzebuje tanich pracowników, miejscowi nie chcą pracować za grosze, ściąga się więc ludzi z zagranicy.

Ci wprawdzie przez jakiś czas popracują za miskę ryżu, ale muszą też gdzieś mieszkać.

I tu jest pies pogrzebany.

Jako społeczeństwo ponosimy koszt importu siły roboczej, bo na nas zwala się koszt zapewnienia tym ludziom mieszkania.

Firmy ściągające ludzi z Bangladeszu nie budują dla nich mieszkań. One po prostu przelicytowują ciebie i mnie.

Więc ty i ja musimy przenieść się z mieszkania trzypokojowego do dwupokojowego za większą kasę.

Wygospodarowany w ten sposób pokój wynajmowany jest jako kwatera dla tanich pracowników. Nie dosłownie rzecz jasna. Chodzi mi o mechanizm uwalniania powierzchni pod wynajem imigrantom i zagęszczania, zmniejszania powierzchni na jaką nas stać.

Pomnóż to przez setki tysięcy czy miliony Polaków których standard życia pogorszył się.

Ponieważ mieszkań magicznie nie wyczarujemy, dzielimy się tym co jest. Mniejsze mieszkanie kosztuje więcej.

Państwo nie widzi problemu, bo „ceny reguluje rynek”. A że na rynek wpuszczamy setki tysięcy najemców którzy gdzieś muszą mieszkać?

Przed wojną w Ukrainie Polska wydawała około pół miliona pozwoleń na pracę rocznie.

Potem doszło dwa miliony uchodźców.

Mieszkań budujemy rocznie 200 tysięcy. To się nigdy nie zepnie, jest pewna granica tego ile da się budować, niezależna od wrzuconych w to pieniędzy.

To dobrze widać w wielkich inwestycjach w infrastrukturę, dla których brak firm mających wolne moce przerobowe jest największym hamulcem – a nie brak funduszy.

Do tego wszyscy decydenci – biznes i politycy – dążą do utrzymania wzrostu cen mieszkań. Bo jedni i drudzy na tym dobrze wychodzą.

Dodatkowo każdy kto wynajmuje widzi że z dwojga złego lepiej już spłacać kredyt, bo wtedy choć jakaś część pieniędzy nie idzie totalnie w błoto.

Wysokie czynsze najmu powodują więc wzrost cen mieszkań, bo najemcy chcą się wyrwać z sytuacji w której jak niewolnicy oddają całą pensję za nieswoje mieszkanie.

Branża budowlana ma skończoną wydolność, więc mieszkań nie buduje się dużo więcej, ale ceny i tak wzrosną bo ludzie będą przelicytowywać jedni drugich walcząc o to co się pojawi na rynku.

Nie będzie lepiej, nawet gdyby zdarzył się cud

Ale są projekty, pomysł, jakieś ruchy nawet które mają popawić sytuację, nie?

Owszem są. W Niemczech mieli niezłe pomysły i budowali na potęgę, przez całe dziesięciolecia.

I to jest właśnie kluczowe: dziesięciolecia.

Nawet gdyby dziś w Polsce wydarzył się cud i ktoś znalazł skuteczną radę na kryzys mieszkaniowy, to realizacja potrwa dziesięciolecia.

Przez dziesięciolecia musielibyśmy utrzymać tempo, mieć pieniądze, wierzyć w sens inwestycji i tak dalej.

Kolejne sejmy musiałyby kontynuować dzieło poprzedników zamiast tradycyjnie zrównywać je z ziemią by rozpocząć własny projekt.

Musielibyśmy mieć politykę która obejmowałaby dekady, a nie kadencje.

Jakie są szanse na to, że tak się stanie? Żadne.

A nawet gdyby to wszystko się jakimś cudem ziściło, to i tak mamy problem: ani ty, ani ja nie odczujemy pozytywnych efektów, bo ich zwyczajnie nie dożyjemy.

Dlatego uważam że kryzys mieszkaniowy w Polsce jest nierozwiązywalny.

Tak było, jest i będzie…

Wygląda na to że tak już musi być, Polska nie jest tu wyjątkiem. Tak jak komuna zawsze w końcu zaczyna mordować, kapitalizm doprowadza do kryzysu mieszkaniowego.

Spora część z nas ten nasz cudem wygrany dobrobyt odda w zębach tym, którym bardziej się poszczęściło – samemu wegetując.

Czasy się zmieniają, ale pańszczyzna pozostaje ta sama. Kto nie odziedziczy mieszkania, zostanie takim pańszczyźnianym chłopem.

Co za różnica czy odpracowujesz poletko czy mieszkanie. Mechanizm ten sam.

Zmieniło się tyle, że po opłaceniu się bankom i ratującym planetę ekologom będzie ci wolno zasuwać do roboty na rowerze. Dzięki Bogu że przynajmniej na ten rower pozwalają…

Jakiś czas temu napisałem dość gorzki lecz jednak satyryczny post o polityce proemigracyjnej. Sugeruję w nim że państwo powinno promować emigrację żeby zwolnić mieszkania.

To był żart, ale niestety nosi on w sobie pewną smutną prawdę – że dla części z nas pozostanie w Polsce oznacza bycie nędzarzem tyrającym na innych.

Własny kąt w tym niby-dostatnim dziś kraju będzie dla wielu marzeniem nie do zrealizowania.

Gdybym dziś miał dwadzieścia lat, to albo bym wyjechał, albo zamknął oczy i kupił cokolwiek, bez względu na cenę.

Szczęśliwie jako stary zawodowy emigrant nie muszę się specjalnie zastanawiać, jestem tu i tak tylko na chwilę.

Lepiej już było. Teraz będzie już tylko gorzej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *