Mając do wyboru dać żyć zwykłym ludziom albo dać zarobić spekulantom (i sobie przy okazji), nasz wrogi własnym obywatelom kraj wybrał jak zwykle.
Brawo my – dzięki puszczonej na żywioł spekulacji na rynku nieruchomości za moment będziemy mieć kolejną falę emigracji.
Znowu pozbędziemy się wykształconych, obrotnych, znających języki, chcących pracować.
Mówiąc wykształceni chodzi mi o szerszą grupę ludzi którzy są szczególnie ważni dla gospodarki lub dla standardu życia społeczeństwa.
Chodzi mi o fachowców płci obojga, ludzi mających potrzebny zawód i doświadczenie – niekoniecznie absolwentów wyższych uczelni.
Chodzi mi o ludzi których nie da się zastąpić importem z Ukrainy, bo Ukraińcy spełniający powyższe kryteria mają polską miskę ryżu głęboko w dupie.
Już dawno sami siedzą na Zachodzie. My bierzemy tych ludzi, których Zachód nie chce.
- Co będzie kiedy pęknie bańka mieszkaniowa – szykujcie portfele i ściskajcie pośladki
- Dlaczego mieszkania nie stanieją (bo inwestują w nie politycy, niestety)
- Dlaczego w Polsce nie mamy szans na uczciwe państwo
- Jak przygotować siebie i dzieci do emigracji na Zachód – porady starego emigranta
- Rok 2022: mamy już niemieckie ceny najmu...
Podobne posty:
Nasi wykształceni ludzie będą wyjeżdżać nie za chlebem (jak moje wyrosłe w nędzy pokolenie paręnaście lat temu), ale za dachem nad głową.
Bo bycie fachowcem w tym kraju niestety dachu nad głową nie daje.
Argumentów za wyjazdem przybywa w tempie 10% rocznie wraz z kolejnymi już całkowicie oderwanymi od realiów wzrostami cen mieszkań.
Zarobienie i odłożenie z polskiej pensji na mieszkanie w Polsce jest w tej chwili w zasadzie niemożliwe. Ciasna klitka 30 mkw to wydatek rzędu kilkuset tysięcy złotych, 10000 pln za metr.
Średnia polska pensja po wstępnym opodatkowaniu – 3796zł na rękę (wyliczona od prognozowanej średniej krajowej 2021, 5259 pln brutto).
Jak ktoś zarabia mniej (np. jest ratownikiem medycznym albo pielęgniarką) to już w ogóle nie ma sensu dyskutować.
Jeżeli nie mieszkasz z rodzicami, to mieszkanie w mieście wraz z opłatami jest wydatkiem rzędu 2000zł miesięcznie (sam płacę 2500, rok 2021, duże miasto, nie Warszawa).
Powiedzmy że mieszkanie to połowa twojej głodowej polskiej pensji.
Załóżmy optymistycznie że żyjesz bardzo oszczędnie i odłożysz 1000zł miesięcznie.
Rocznie stać cię zatem na około jeden metr kwadratowy mieszkania. Za 30 lat mógłbyś/mogłabyś kupić 30-metrowy patoapartament.
Trochę słabo to wygląda.
Jeśli mieszkasz z rodzicami (albo z drugą połówką – jedną pensję odkładacie, za drugą żyjecie), to powiedzmy odłożysz trzy razy więcej – 3k miesięcznie. No tu już jest nieźle – patoapartament kupisz za lat 10.
Oczywiście kupisz zakładając, że wzrost cen przez te 10 lat wyniesie zero procent 😉
No bo jak nie daj Boże ceny będą rosły 5% rocznie to będzie tak:
Średnia krajowa pensja na której się tu opieram jest mało miarodajna – bo do jednego worka wrzucamy uczciwego człowieka i członka rodziny posła “pracującego” po znajomości w radzie nadzorczej państwowej firmy.
Myślę że nie ma wątpliwości, że odkładanie i zakup mieszkania za gotówkę po prostu odpada.
Jedyne w miarę dostępne rozwiązanie to kredyt – albo zarobkowa emigracja. Albo trochę tego, trochę tego.
Tyle że ten kredyt teraz jest tani, ale jak długo państwo będzie pożyczać bankom kasę na zero procent przy 5-procentowej inflacji?
Wkońcu kiedyś te raty się urealnią i docisną szczęśliwych posiadaczy apartamentów “na start” w zielonej okolicy niczego.
Ten finansowy cios jest odsunięty w czasie, ale raczej nieuchronny.
Oczywiście możliwy jest także scenariusz w którym zerowe stopy staną się nie do ruszenia, jak 500+.
Myślę że jednak prędzej czy później zewnętrzne okoliczności wymuszą podniesienie stóp, choć z pewnością będzie to bardzo niepopularny ruch.
Po prostu 30 lat to bardzo długo, w tym czasie będą się działy różne rzeczy mające wpływ na stopy procentowe i wysokość rat. Teraz jesteśmy w momencie, kiedy raty są najniższe z możliwych. Lepiej nie będzie, może być tak samo albo gorzej.
Tak więc za parę lat prawdopodobnie wszyscy dzisiejsi kredytobiorcy będą frankowiczami – tyle że w złotówkach.
Kredyt w niestabilnym (masz jakieś pojęcie co jutro politycy odwalą?) i mało wiarygodnym kraju jest bardzo ryzykowny.
Mimo to wielu z nas po prostu zamknie oczy i skoczy w tą kredytową otchłań licząc że jakoś to będzie. Bo ceny nigdy nie spadną, kto nie kupi teraz nie kupi nigdy.
Wielu z nas pomyśli, że zakładanie tej pętli na szyję na resztę życia to szaleństwo i będzie szukać innej drogi.
Prędzej czy później natrafią na informację, że minimalna pensja na rękę w Niemczech to 6000 pln w przeliczeniu (rok 2021).
Tak – to jest pensja w pierwszej pracy niemieckiego nastolatka w Macu…
Po sprawdzeniu czynszów okaże się że są one… w zasadzie takie same jak w Polsce. „Nasze” państwo puściło rynek na żywioł to i są efekty. Będzie jeszcze ciekawiej.
Czyli możesz zarabiać minimum dwa razy więcej na rękę (uwaga – porównujemy tu polską średnią krajową z niemiecką płacą minimalną!) przy bardzo podobnych kosztach.
To “odkrycie” nie wymaga wielkich kombinacji, 15 minut z wujkiem Goglem i wiesz wszystko.
Więc zamiast pół życia wyrzeczeń, można się przemęczyć parę lat, odłożyć kasę w walucie która nie będzie aż tak strasznie tracić na wartości, potem dobrać jakiś sporo mniejszy kredyt i żyć.
No ale nawet na Zachodzie na polskie mieszkanie nie zarabia się w rok lub dwa. Nie można też wyjeżdżać po parę miesięcy i wracać, bo zniesiono ulgę abolicyjną (po to właśnie, żeby zniechęcić do wyjazdów – polski niewolnik ma robić tutaj za polską miskę ryżu).
Oznacza to ni mniej ni więcej, że w Polsce musisz dopłacić różnicę między niskimi podatkami na Zachodzie a wysokimi w Polsce.
Pomimo zapłacenia podatku normalnie w kraju gdzie pracowałeś (w tej samej wysokości co miejscowi koledzy), polski Urząd Skarbowy też się upomni o działkę.
Wystarczy że w Ojczyźnie pozostawisz „zakładników” – czyli np. rodzinę.
Jedyne wyjście to długi wyjazd całą rodziną i idąca za nim rezydentura podatkowa w którymś z krajów Zachodu. Wtedy się nie łapiesz na polski haracz.
Myślę że na polskie mieszkanie zarabia się na Zachodzie wystarczająco długo, by się przyzwyczaić, polubić i tam zostać.
Jestem z pokolenia wielkiej emigracji po wejściu do EU. Mieliśmy się dorobić i wrócić – większość moich znajomych z emigracji została a nasze dzieci w ogóle nie chcą słyszeć o Polsce.
Jak raz na wiele lat ktoś ze znajomych wracał to było wielkie zdziwienie i pukanie się w głowę.
Z moich czterech najbliższych przyjaciół z młodości na stałe wyjechało dwóch. Czyli z naszej paczki łącznie ze mną na stałe wyjechało trzech. Trzech na pięciu. Srogo.
Wyjechał też mój kuzyn z rodziną, dwie kuzynki – cała nasza rodzina jest poszatkowana tym polskim dobrobytem.
Anglia, USA (łebska kuzynka z oksfordzkim doktoratem z biotechno, znajdźcie sobie teraz Ukraińca na jej miejsce), Irlandia, Niemcy – aż trudno uwierzyć, że kiedyś wszyscy mieszkaliśmy w tym samym mieście, jeździliśmy razem na wakacje, spotykaliśmy się… byliśmy rodziną.
Rodziny już nie ma. Zostali nasi rodzice, na których niedługo też przyjdzie czas. Nasze pokolenie wyparowało. Nasz własny kraj skazał naszą rodzinę na niebyt.
Wróciłem tylko ja, a i to na chwilę bo zaraz spadam do Niemiec.
Nie zamierzam też tu na pewno kupować żadnych mieszkań ani żadnych firm otwierać, jeszcze mnie nie popierdoliło do tego stopnia. Sam pomysł powrotu był wystarczająco głupi – na szczęście łatwo naprawialny.
Jasno widzę że tu się nadal nie da żyć. Nie w sytuacji kiedy człowiek już skosztował innego życia i przyzwyczaił się do normalności, dobrej płacy.
Do państwa które stara się tobie służyć a nie szykanować Cię za twoje własne pieniądze.
Do kraju gdzie nie strach jeździć rowerem, gdzie nie musisz mieć kamery w aucie jak tutaj bo zaraz cię jakiś bandyta zepchnie do rowu albo napadnie bo nie dość szybko mu zjechałeś z drogi.
Pobyt w Polsce skutecznie skasował mój idealizm i patriotyzm emigranta. Dobrze że ten cały szajs zobaczyłem, bo już nie będę tęsknił. Jak się okazuje nie ma do czego.
No i te podatki… to jest koszmar jakiś.
A ceny? To są żarty jakieś przy tych pensjach.
Tak jak wcześniejsi emigranci, wielu Polaków zmieni plany żyjąc w dostatnich krajach gdzie działa opieka zdrowotna a urzędy nie specjalizują się w rzucaniu obywatelowi kłód pod nogi i traktowaniu go jak oszusta.
Nieszczególnie przywiązani do schabowego z surówką i ziemniakami młodzi Polacy na tej emigracji zostaną.
Za te polskie rupie które nam tu płacą nawet zaczyna się dać wyżyć. Niestety nie da się za nie wyżyć i mieszkać.
Dlatego wepchniemy kolejne już pokolenie wykształconych młodych Polaków innym krajom, które nie musiały nic zrobić, żeby ich mieć i zyskać na ich pracy.
Po prostu któregoś dnia na granicy stawił się już gotowy lekarz, pielęgniarka (nieźle władająca językiem danego kraju bo już w szkole pielęgniarskiej się uczą – wiadomość potwierdzona u polskiej pielęgniarki pracującej w Irlandii), inżynier, programista czy inny fachman.
Nic tylko powiedzieć “Herzliches willkommen im team” i pokazać ziomkowi jego biurko.
Zupełnie nic – tyle Zachód musi dziś zrobić, żeby pozyskać wykształconego Polaka. Sam przyjdzie.
Jest to możliwe dlatego, że pozwoliśmy wybuchnąć katastrofie mieszkaniowej, która efektywnie uniemożliwia normalne życie w tym kraju.
My też nic nie musieliśmy robić, żeby doprowadzić do tego kanału. Wystarczyło biernie akceptować sytuację, w której mieszkania przestały służyć do mieszkania.
Stały się one za to obiektem spekulacji dla finansowych gigantów, lokatą kapitału, inwestycją, instrumentem finansowym, narzędziem do zarabiania, źródłem wszelkich prowizji, kwaterą taniej siły roboczej, generatorem wpływów z podatków czy po prostu hotelem.
Cudownie, tylko że przez to w tym kraju nie da się kurwa żyć.
Polskie państwo tradycyjnie nie nadąża za złodziejstwem i oszustami. Kwitnie więc spekulacja, piramidy i parabanki a „tradycyjne” banki co chwila łoją swoich klientów sprzedając im nic niewarte fundusze czy inne polisolokatki z miniratką.
Tradycyjnie bez najmniejszych konsekwencji…
Zrobieni w bambuko frankowicze do dziś się szarpią z banksterami, na własną rękę oczywiście. Politycy sobie przed wyborami przypominają o nich na chwilę a potem cisza.
Klientów szacownej instytucji finansowej zwanej Amber Gold pomińmy milczeniem.
Teraz akurat nastał złoty czas dla spekulacji mieszkaniami. To spekulują. W bankach kredytowe żniwa.
Przyparty do muru Kowalski kładzie na stół wszystko co da radę zarobić przez resztę życia i licytuje się o mieszkanie z rekinami wyposażonymi w praktycznie darmowy kredyt i upust w postacie 8% odliczalnego vatu.
Jest dymany przez wszystkich – bank, dewelopera, państwo (8% vat od nowych mieszkań) i jest zarazem jedynym, który ponosi finansową odpowiedzialność jak już stopy procentowe ruszą w górę.
Banki i spekulantów (wszelkie fundusze) uratuje państwo – zadłużająć podatnika czyli powyższego dymanego Kowalskiego. Tak ten system działa.
W sąsiednich Niemczech mieszkania są „ważnym zasobem” i jego marnotrawstwo (czyli np. jeżeli stoi puste) może prowadzić do wywłaszczenia.
U nas za moment nie pojedyncze mieszkania, a całe kupione przez spekulantów osiedla będą stały puste. U nas proszę bardzo. Wolnoć Tomku na swoim osiedlu.
Żadne macki niemiecko-ruskie nie musiały nic kombinować. Sami się zaoraliśmy pozwalając na spekulację niezbędnym do życia zasobem.
Państwo, deweloperzy, banki, spekulanci, agenci nieruchomości i inne hieny – wszyscy się cieszą i bogacą. Tylko zwykły człowiek dostaje kopa w dupę i ma spieprzać za granicę albo tyrać do starości za miskę ryżu na ciasną klitkę w środku nigdzie.
A jak już tą klitkę spłaci, to się okaże – niespodzianka – że nie ma emerytury pomimo pół wieku bulenia ZUS-u. Więc odda tą chatę za bezcen jakimś kolejnym hienom od odwórconej hipoteki, jakiemuś bankowi za długi, fliperowi itp.
Więc jego dzieci będą zaczynać od zera, tak jak my.
Kopiąc w dupę tych Polaków którzy coś potrafią i mówiąc „jedź se zarób za granicą” nasze państwo popełnia gruby i prawdopodobnie nienaprawialny błąd, i to już kolejny raz.
Wyjechać jest coraz łatwiej, szlaki przetarte, ludzie zaczynają znać języki. Dziś każdy ma emigrantów w rodzinie. Wracać jest coraz mniej do czego. Ceny z kosmosu, pensje z Bangladeszu, coraz ciężej polski język na ulicy usłyszeć – to już i tak jest jakbyś za granicą mieszkał.
Do tego chwiejąca się służba zdrowia i wyzysk w Januszexach.
Kolejny raz odpłynie fachowa i mobilna siła robocza. I kolejny raz nie wróci. „Niech jadą” jak powiedział któryś z naszych zidiociałych polityków. Ciekawe jak daleko ten kraj na tym zajedzie.
Ile takich odpływów jeszcze przetrwamy zanim to wszystko się tu poskłada?
Co zrobimy jak naprawdę nie będzie komu utrzymywać w ruchu fabryk gdzie importowana ze Wschodu siła robocza stuka młotkiem i ma niewielkie pojęcie o czymkolwiek innym?
Kto im powie gdzie tym młotkiem mają stukać?
Ile czasu będzie musiało minąć, żeby naprawić skutki kolejnego eksodusu ludzi z głową? Czy to w ogóle będzie możliwe?
Kto będzie pracował w szpitalu jak ostatnia pielęgniarka odejdzie na emeryturę a jej młodsza koleżanka wyjedzie zaraz po szkole?
Druga wojna niczego nie nauczyła? Wtedy inteligencję nam wybito, z opłakanymi dla nas skutkami. Do dzisiaj po tej lobotomii latamy jak ten bezgłowy kurczak a nasze elity to jacyś kombinatorzy z łagodnie mówiąc dość mglistą przeszłością.
Nie zrażeni doświadczeniami znowu ten ledwie jako-tako odbudowany zasób ludzki beztrosko wysyłamy kopniakiem za granicę.
Niech jadą – a z nimi nasze marzenia o dostatku i normalności, o Polsce która coś znaczy, coś tworzy, coś potrafi.
Politycy pierdolą do porzygania o edukacji, innowacji, nauce, technologii. Potem przez ich zaniechania ludzie którzy mieli to realizować wyjeżdżają, bo głupiego mieszkania tu nie mogą sobie zapewnić.
Mi nie chodzi o to, żeby państwo „dało” – państwowe „prezenty” zawsze są kosztowne. Niech nas tylko broni przed wyzyskiem ze strony spekulantów wszelkiej maści którzy w dzisiejszej Polsce mają raj.
Niech zrobi choć tyle…
Inaczej wyjeżdżając żeby zarobić na drakońsko drogie mieszkania, spowodujemy dalsze braki na rynku pracy, zwłaszcza tam gdzie trzeba coś umieć.
Braki nie do załatania imigracją, bo Zachód też szuka fachowców i zawsze nas przelicytuje – lepszymi warunkami pracy, płacą, jakością życia, perspektywami rozwoju, wiarygodnością państwa, opieką medyczną, emeryturą.
Na Zachód ludzie z całego świata chcą emigrować – do Polski przyjeżdżają jak się nie dadzą rady dostać gdzie indziej. Jesteśmy ostatnią preferencją, tymczasówką, przystankiem.
Powodując kolejne fale wyjazdów powoli sami się wymażemy z mapy.
Ucząc się języka niemieckiego (bo też niebawem będę wyjeżdżał – tym razem do Niemiec) natrafiłem na określenie “Polnische Wirtschaft” czyli polska gospodarka, polskie porządki.
Jest ono dość pogardliwe i oznacza bałagan i niegospodarność. Myślę że to bardzo trafne określenie i nie wzięło się ono z niczego.
Wzięło się ono z całych wieków patrzenia, jak sami siebie potrafimy zaorać przy każdej nadarzającej się okazji. To co dzieje się teraz to kolejny raz, robimy to co potrafimy najlepiej – czyli strzelamy sobie w stopę.
Trafnie podsumowuje ono kraj, który już kolejne pokolenie wypycha za granicę przez brak perspektyw na posiadanie własnego kąta – o normalnym godnym życiu nawet nie wspominając.
Oby ostatni miał co gasić, bo jak wyjedzie ostatni inżynier to nawet światła nie będzie.
- Co będzie kiedy pęknie bańka mieszkaniowa – szykujcie portfele i ściskajcie pośladki
- Dlaczego mieszkania nie stanieją (bo inwestują w nie politycy, niestety)
- Dlaczego w Polsce nie mamy szans na uczciwe państwo
- Jak przygotować siebie i dzieci do emigracji na Zachód – porady starego emigranta