Jak przetrwać paliwowy Armagedon? Rower vs Rower Elektryczny vs Skuter 125cc

Ostatnia aktualizacja: 12-03-2022

Benzyna po 7zł 8zł- skutek rosyjskiej napaści na Ukrainę – to nowa rzeczywistość. Ten post był pisany w czasie gdy benzyna była po 6zł.

Jeżeli nie należysz do szczęśliwców posiadających samochód elektryczny, to ten post będzie miał dla ciebie sens.

Stał się on więc jeszcze bardziej aktualny. Tak, rynek zareaguje i zapewne w ciągu kilku najbliższych miesięcy ceny spadną do tego co było. Zanim to się jednak stanie, może warto wypróbować alternatywne środki transportu?

Powiem Ci na zachętę, że bez zmian w diecie (oprócz ograniczenia słodyczy) zrzuciłem w ciągu niecałego roku prawie 7 kilo. Jedyna zmiana to prawie codzienna jazda rowerem.

Przeróbka starego amerykańskiego plakatu z czasów drugiej wojny. W oryginale chodziło o to, by nie jeździć autem samemu, bo tak – marnując paliwo – pomaga się Hitlerowi. Historia zatoczyła koło, tylko Hitler inaczej się nazywa dzisiaj.

Ten post prezentuje zalety i wady postapokaliptycznych pojazdów, jakimi będziemy się poruszać wskutek nadchodzącego paliwowego Armageddonu (czyli spirali wzrostu cen paliw).

Pojazdy te to rower, rower elektryczny i skuter spalinowy. Hulajnogi pomijam bo nie mam doświadczenia – pewnie też mają sens.

Przykro mi że to nie wygląda zbyt malowniczo. Jeżeli masz taką potrzebę i poprawi Ci to nastrój to oczywiście możesz nosić do tego jakieś skórzano-metalowe kolczaste stroje, obrożę, gogle spawalnicze itp.

W dziwnym stroju lub bez, jakoś będzie trzeba dojechać te kilkanaście kilometrów które dzielą od miasta twój przytulny apartament na zadupiu.

Polska to kraj, w którym rozsądni ludzie powinni stosować się do następującej zasady: nie będzie dobrze, będzie jak zwykle.

Ja jestem pewny, że będzie jak zwykle. Paliwo będzie coraz droższe a koszty utrzymania aut coraz wyższe.

Jednocześnie w miarę coraz bardziej absurdalnego wzrostu cen mieszkań, będziemy też dojeżdżać z coraz bardziej odległych wiosek wiele kilometrów od miast.

Będziemy też stać w coraz dłuższych korkach na drogach dojazdowych z tychże wiosek.

Na jazdę samochodem będzie stać coraz mniej ludzi, więc pomimo żartobliwego tonu jakim tu piszę, warto poważnie przyjrzeć się alternatywom. Będą potrzebne żeby przeżyć.

Tani transport to duży atut w ciężkich czasach – a te na pewno nadejdą. Prawdę mówiąc już te czasy nie należą do najlżejszych, po prostu kiedyś było jeszcze gorzej i teraz nam się wydaje że jest super.

Jeżeli Polska podąży standardowym torem jakim zdążają kraje po pęknięciu spekulacyjnej bańki w nieruchomościach (nawet tak potężne jak USA…), to dla zwykłego człowieka oznacza to lata biedy, kryzys, bezrobocie, wyższe podatki – także te w płacone w paliwie.

A dojechać z patoapartamentu do roboty (której mam nadzieję nie stracisz) będzie jakoś trzeba.

W ostatnich miesiącach z mojego samochodu tylko odgarniam liście. Pozbyłbym się go dawno, gdyby nie wygoda jaką on oferuje przy wyjazdach do rodziny w innch miastach. I tylko do tego służy. Po mieście nie jeżdżę prawie w ogóle.

Pomimo tego w ciągu roku wpakowałem w ten samochód niemal 10 tys. PLN w naprawach. Jest to 9-cio letnie auto bardzo popularnej nieprestiżowej marki, części należą do tanich, dostępne są dobre zamienniki.

To nie były jakieś wielkie naprawy, eksploatacja bardziej. Te ceny w warsztatach to jakieś wariactwo.

Poza tym że jest to worek bez dna, do samochodu zniechęcają mnie korki które tworzą się już nawet poza typowymi godzinami szczytu oraz brak możliwości parkowania.

Ci którzy dziś wożą się autami, już niedługo przekonają się że ich na to nie stać.

W zasadzie już ich nie stać, tyle że są kiepscy z matematyki albo jeszcze tego nie policzyli. Bo serio czy benzyna kosztuje 5 czy 6 albo więcej zł, to jest to zwyczajnie za drogo.

Jazda samochodem to chyba najdroższa i najciężej opodatkowana działalność człowieka.

W tym poście mówię wyłącznie o poruszaniu się po mieście, poza miastem jest inna dynamika i inne potrzeby.

Mam doświadczenie w pozbywaniu się samochodu z powodów ekonomicznych. Przed pęknięciem Irlandzkiej mieszkaniowej bańki spekulacyjnej i późniejszym kryzysem (byłem wiele lat na emigracji) w moim gospodarstwie domowym były dwa samochody.

Po pęknięciu bańki pozbyliśmy się obu. Najpierw przez jakiś czas mieliśmy jeden, potem żadnego. I dało się jakoś tam przeżyć.

Jako potężny generator kosztów, samochód jest pierwszym kandydatem do cięć kiedy pojawia się kryzys.

Mieszkałem w małym miasteczku i to był powód wszelkich dolegliwości związanych z nieposiadaniem auta (nie ma tam komunikacji miejskiej, zostają taksówki, rower i własne nogi). W dużym mieście prawie bym tego nie odczuł.

Takie obrazki już niedługo na polskich drogach…

Kryzys to motor zmian: może na lepsze?

Może na początek odrobina optymizmu. Bo myślę że w tym kryzysie paliwowym jest jednak ziarno z którego może wykiełkować zmiana na lepsze.

Chciałbym także dodać, że nie jestem żadnym szalonym ekologiem, aktywistą miejskim, weganinem czy innym przegrywem z dredami i bębenkiem.

Moje zdanie jest oparte o pragmatyzm, nie ideologię.

Jakby nie było korków, bardziej by się bardziej opłacało jeździć autem i byłoby to auto gdzie zaparkować, to bym jeździł autem dużo częściej – oczywiście pominąwszy względy zdrowotne.

Tymczasem polskie miasta to jedne z najbardziej zakorkowanych miast w Europie. W kategorii poniżej 800 tysięcy mieszkańców w top 5 są cztery polskie miasta.

Źródło: ranking TomTom’a

Ulic nie poszerzymy. Żeby się dało żyć, część z nas musi zrezygnować z aut. Innego wyjścia nie ma. Przesiadka do drogich aut elektrycznych nic nie zmieni. Będziemy mieć bardziej ekologiczne korki i tyle.

Rozumiem że wielu ludzi nie wyobraża sobie, że mogłoby się poruszać w inny sposób niż autem. Kryzys paliwowy to doskonała okazja, żeby spróbowali czegoś innego, nawet jeśli do tego spróbowania zostaną zmuszeni.

Ja zawsze lubiłem rower, ale do jazdy rowerem zachęciła mnie pierwotnie bieda w Polsce lat 2000. Zostało mi to do dziś.

Może więc obecny kryzys też spowoduje, że część z nas popuka się w głowę i zamiast płacić vat od akcyzy (w Polsce w paliwie płacimy podatek od podatku, tzn. vat naliczany nie od samej ceny benzyny, tylko od ceny benzyny wraz z podatkiem akcyzowym) zaczniemy jeździć na paliwo, które bije na głowę prąd czy hybrydy.

To paliwo to nasz własny tłuszcz 🙂

Rower

Nie będę się rozpisywał bo ten rodzaj pojazdu ma w zasadzie same zalety. Jest tani, nie spala paliwa, nie stoi w korkach, parkowanie jest bezproblemowe, wjedzie wszędzie tam gdzie może wejść pieszy.

Jeżeli mieszkasz w mieście, to rowerem niemal na pewno dojedziesz do pracy równie szybko co autem. No może trochę wolniej jeżeli na twojej trasie są mniejsze korki.

Duże polskie miasta tak naprawdę są małe. Rower ma absolutnie wystarczający zasięg.

Trzeba też powiedzieć, że infrastruktura rowerowa – czyli głównie ścieżki – naprawdę się rozwija i staje się powszechna.

Rower to jedyny pojazd który poprawia twoje zdrowie. No gdzieś się musisz trochę poruszać bo inaczej będziesz żyć krócej, utyjesz, trafi cię cukrzyca czy inne cholerstwo.

Rower to nie tylko darmowy transport, to jedyny prozdrowotny transport.

Warto też zwrócić uwagę na bardzo niskie koszty serwisowania roweru. Większość rzeczy każdy może zrobić sam a części są tanie.

Wady roweru:

W zimie jest zimno i jak się jedzie to bardziej to czuć. Jak jest śnieg to ciężko się jeździ. Jak pada no to pada ci na głowę.

Bezpieczeństwo rowerzysty na polskich drogach też pozostawia dużo do życzenia. Osobiście odradzam jazdę po ulicach. Jedź po ścieżkach tam gdzie są i chodnikach tam gdzie nie ma ścieżek.

Jak się kierowcy trochę ucywilizują to można pomyśleć o jeździe po ulicy. Na rowerze mam sporo wymuszeń gdzie ścieżka krzyżuje się z ulicą, ale stosuję zasadę “zero zaufania”. Samochód sie zatrzymał, wtedy jadę – co mi z pierwszeństwa jak mnie ktoś potrąci?

Acha, kamizelka odblaskowa naprawdę cię nie zabije. W cywilizowanym świecie to normalność. I kask.

Ja jeżdżę w kasku od czasu jak kolega pokazał mi video z kraksy którą miał (typowe wymuszenie pierwszeństwa na ścieżce i w rezultacie uderzenie rowerem w bok samochodu) i kask który miał wtedy na głowie. Nie przeżyłby tego bez kasku.

Kask musi być dobrze zapięty pod szyją, tak żeby przy uderzeniu ci nie spadł. Bez tego nie ma w ogóle sensu go mieć.

Jedna z najpoważniejszych wad roweru dla wielu osób to fakt, że jadąc się spocisz. Jeżeli masz pracę gdzie jest to problem, to zostaje ci elektryk.

Dla zdrowia zawsze możesz popedałować z powrotem…

Rower elektryczny – wady i zalety

W mieście jest to pojazd niemal idealny. Jako hobbystyczny budowniczy takich maszyn polecam z całego serca.

Zresztą samodzielna budowa to doskonały sposób żeby taki pojazd był ekonomiczny. Gotowe rowery elektryczne są słabe, mają słaby zasięg i są zwykle bardzo drogie. Zazwyczaj są ponad dwukrotnie droższe od samoróbki przy gorszych osiągach.

Cena samoróbki którą mam to około 2000pln + rower, najlepiej stary ale firmowy góral bo ma solidną stalową ramę CroMo z dużym trójkątem. Za kilkaset złotych można takiego kupić.

Bateria mojego “ebajka” ma pojemność ponad 20k mAh, czyli jest prawie dwukrotnie pojemniejsza niż “bidonówki” i jest wbudowana na stałe do roweru. Realny zasięg to 40-45km, jak popedałujesz i wolniej pojedziesz to jeszcze dalej.

Mój rower ma 1500 wat mocy i uważam że to spokojnie wystarczy.

Nie rozpędza się on do większych prędkości niż pozwalałyby na to przełożenia jakie ma. Na prądzie robi około 45km/h, jeśli popedałuję to trochę szybciej.

Jego zaleta to fantastyczne przyspieszenie i bezproblemowa jazda pod górę. Silnik ma większy moment obrotowy kosztem prędkości maksymalnej (0.75 km/h na Volt, przy nominalnym 48V mam te około 40km/h).

Tam gdzie miejskie hulajnogi wysiadają, mój rower zachowuje się jak na płaskim.

Wszelkie podjazdy pod estakady, przejścia podziemne, kładki pokonuje bez wysiłku.

W jeździe miejskiej nie ma żadnego problemu z grzaniem się – zarówno silnik jak i kontroler są najwyżej letnie.

Ostatnio jestem w trakcie przebudowy mojego roweru i uznałem, że nie będę zwiększał prędkości maksymalnej.

Rower to nie jest pojazd do jazdy 60 czy więcej na godzinę. Te 40-45 km/h mi w zupełności wystarczy. Zdarza się że wyprzedzają mnie goście na szosówkach, więc uważam że osiągi mieszczą się w granicach rozsądku.

Nowe ścieżki rowerowe buduje się zakładając prędkość 30km/h.

Zaleta roweru elektrycznego to fakt, że wjedzie tam gdzie zwykły rower, a rower wjedzie wszędzie tam gdzie wejdzie pieszy. Według przepisów jeżeli prowadzisz rower (o dziwo także skuter lub motocykl), to jesteś pieszym. Nie obowiązują Cię żadne zakazy.

W mieście stajesz sobie tym sprzętem gdzie chcesz. Problemy z parkowaniem nie istnieją. Pod głównym wejściem do sklepu możesz stawać.

Wszelkie bramki i szlabany cię nie dotyczą.

Koszt ładowania baterii można pominąć, to pojedyncze złotówki. Myślę że elektryk jest nawet tańszy w ładowaniu od hulajnogi, bo na nim często będziesz pedałować, bo dziwnie się jeździ na rowerze bez pedałowania. W efekcie maszynka „spali” mniej prądu niż hulajnoga.

Rower elektryczny hamuje prawie jak zwykły rower, bo nie waży dużo więcej.

Mój waży ze 30 kilo. Nadal da się go przenieść czy wnieść gdzieś, choć faktycznie już z pewnym trudem.

Na tym sprzęcie w dowolnym punkcie miasta jestem poniżej pół godziny. Na takim rowerze dojeżdżałem do pracy całorocznie (nawet w śniegu parę razy, fajnie się jedzie), nie ma problemu. W zimie oczywiście jest zimno, ale podróż nie trwa długo, można się cieplej ubrać i popedałować dla rozgrzewki.

Jazda w zimie na elektryku nie jest dla mnie problemem. Nie czuję że zaraz się przewrócę, po prostu uważam żeby nie musieć wykonywać gwałtownych manewrów. No i trzeba uważać na lód 🙂

Pisząc te słowa jestem po kilkunastokilometrowej trasie w grudniu, zrobionej przy padającym deszczu ze śniegiem, w nocy („pasterka” z kolegami w Wigilię).

Za ciepło nie było, ale jazda bezstresowa – 20 minut i byłem w domu.

Na skuterze jazdy w zimie nie próbowałem. Myślę że miałbym jednak trochę stracha. Może jakby założyć zimówki i na spokojnie obczaić jak się ten sprzęt zachowuje to dałoby się jeździć.

Nie mam dość doświadczenia na takie eksperymenty. Może za sezon-dwa.

Na ten moment uważam, że rower elektryczny jest najbardziej całorocznym dwukołowcem w porównaniu ze skuterem lub zwykłym rowerem.

Gdybym musiał zostawić sobie tylko jeden pojazd dwukołowy, wybrałbym właśnie rower elektryczny – zakładając życie w mieście oczywiście.

Jest moim zdaniem najbardziej praktyczny i uniwersalny. Jeżeli potrzebujesz szybkości i względnej wygody ale na skromnym budżecie, to elektryk-samoróbka jest strzałem w dziesiątkę.

Samoróbkę taką jak moja zrobisz za 2500-3000zł z rowerem, oczywiście używką. Dobrego używanego skutera za tyle nie kupisz, to wydatek przynajmniej dwukrotnie większy.

Na rowerze elektrycznym jeździ się szybko, jesteś w gronie najszybszych rowerzystów. Warto więc mieć kask i rękawiczki.

Ja dodatkowo jeżdżę w kurtce motocyklowej z ochraniaczami (bo i tak kupiłem ją na skuter – niech więc służy). Ostatnio fiknąłem elegancko na lodzie, kurtka bardzo złagodziła upadek, nic mi się nie stało, nie poobdzierałem się. Dobrze wydana kasa.

Na normalnym rowerze bym się w niej zapocił, ale na elektryku jest ok – oczywiście nie w lecie.

Po prostu warto pamiętać że przy wyższych prędkościach elektryka konsekwencje upadków czy kolizji będą poważniejsze.

Można ten niewygodny temat omijać ale takie są realia i warto się przygotować – i oczywiście mieć oczy do okoła głowy.

Wady roweru elektrycznego:

Rower elektryczny to łakomy kąsek dla złodziei. Samoróbka pewnie trochę mniej, ale bardziej obeznany złodziej będzie w stanie ją sprzedać na części. Konieczne jest dobre zabezpieczenie antykradzieżowe.

W takim rowerze jest mnóstwo miejsc na zostawienie ewentualnemu mniej kumatemu złodziejowi niespodzianki w postaci Airtaga.

Uważam że samoróbka jest mniej narażona na kradzież niż wypasiony elektryk ze sklepu który kosztował 8 tysięcy. Mój jest zbudowany na starej i odrapanej stalowej ramie, jest niepozorny i mało elegancki, oklejony odblaskową taśmą.

Widać po nim że to dziwaczne i unikalne dzieło ekscentrycznego wynalazcy-wariata.

Skuter 125cc – wady i zalety

Kolejny z postapokaliptycznych pojazdów Paliwogedonu to skuter.

Skutery 125cc można prowadzić mając kategorię B od co najmniej trzech lat. Pomijam tu motocykle o tej samej pojemności bo są dużo mniej praktyczne jako miejski pojazd.

Rozumiem że są one wyborem ludzi którzy docelowo chcą jeździć poważnymi motocyklami i chcą się na czymś nauczyć podstaw.

Dla tych co chcą się przemieszczać, wygodniejszym wydaje się być skuter bo ma automatyczną bezstopniową skrzynię biegów. Czyli zmiana przełożenia jest samoczynna, niezauważalna i płynna.

Od roweru różni taki skuter manetka gazu, duży ciężar (zakres 100-200kg) i fakt że przedni hamulec jest w prawej a nie lewej klamce (ja sobie w rowerach też zamieniam na przedni w prawej).

Odkręcasz gaz i jedziesz, naprawdę proste.

Uważam że skutery o mniejszych pojemnościach i elektryczne wynalazki tego typu są niezbyt bezpieczne. Powód: nie jesteś w stanie utrzymać się w ciągu pojazdów.

Masz ten sam problem, co rowerzysta na ulicy: ciągłe ryzykowne wyprzedzanie na milimetry. Ktoś cię w końcu puknie. Bycie zawalidrogą budzi agresję.

Więc jeśli skuter, to 125cc. Normalny pojazd który nie zamula przy starcie (ma zwykle sporo lepszy start niż auta) i bez problemu utrzymuje 70km/h. Pełnoprawny użytkownik drogi w mieście.

Współcześnie produkowane skutery 125cc (zwłaszcza te najnowsze spełniające normę Euro 5) potrafią palić 2-2.5 litra na 100km (z małym hakiem) bez utraty dynamiki czy prędkości maksymalnej.

Pamiętam jakiego strzeliłem karpia pierwszy raz tankując taki skuter i płacąc 27zł za benzynę… pierwszy raz w życiu tyle na stacji zapłaciłem. Prawie 250km po mieście przejechałem za tą kasę przy cenie benzyny bliskiej 6zł za litr. Rewelacja.

Starsze (10-15 lat) ale markowe skutery na wtrysku palą 3-3.5l/100km. To i tak o połowę mniej niż standardowe auto.

Polecam skutery z systemem start-stop. Wyłączają silnik kiedy stoisz, jak w nowszych autach. Nie marnujesz paliwa, skuter nie hałasuje. Dotykasz manetki i slinik chodzi jakby się nigdy nie wyłączył.

Mówię tu wyłącznie o skuterach firmowych – Yamaha, Honda, Suzuki, Peugeot, Piaggio.

Skutery chińskie (czyli wszystkie poza wyżej wymienionymi) to totalne badziewie niespełniające żadnych norm. W rezultacie ich spalanie może być nawet dwukrotnie wyższe.

Nie chodzi ci chyba o to żeby jeździć skuterkiem i spalać tyle co auto? No bo właśnie to cię czeka przy tych wszystkich chińskich wynalazkach.

Ich niska cena zakupu szybciutko się zrekompensuje w paliwie i naprawach. Moim zdaniem bez sensu.

Skutery chińskie mają nieekonomiczne gaźnikowe silniki będące kiepską kopią któregoś z silników Hondy z lat 80-tych (jest to podobnież silnik GY6, tutaj więcej ciekawostek o chińczykach, po angielsku).

Wyglądają ładnie ale na tym zalety się kończą. Szkoda kasy i nerwów.

Szkoda też zdrowia – ja czułbym się nieswojo jadąc 50-90km/h na jakimś chińskim rupieciu. No to jednak są prędkości gdzie kiepska technologia i materiały łatwo mogą skończyć się kalectwem lub śmiercią.

Poza tym chińczyki są bez ABS-u bo jest on poza zasięgiem kitajskiej myśli technicznej. Dotyczy to też mocniejszych elektrycznych skuterów które – gdyby nie brak ABS i wątpliwa jakość – mogłby być bardzo atrakcyjną propozycją.

Jako początkujący skuterzysta nie polecam wsiadania na skuter bez przynajmniej przedniego ABS-u. Prędzej czy później naciśniesz zbyt gwałtownie hamulec i ABS uratuje ci dupę (jeżeli nie zrobisz tego skręcając). Poza tym wszystko jest fajnie jak są dobre warunki, żadnych śmieci na drodze, jest sucho itp. Nie zawsze tak jest.

Generalnie rzecz biorąc, skuter to bardzo ekonomiczny, szybki i wygodny środek transportu w mieście. Ponieważ jazda między samochodami jest w Polsce legalna (w uproszczeniu), możesz unikać korków. Zaparkujesz wszędzie.

A parkowanie to jest z mojego punktu widzenia największa bolączka jazdy autem. Najpierw przebijasz się przez korki więcej stojąc niż jadąc, po czym już na miejscu krążysz szukając jakiegoś choćby półlegalnego miejsca do zaparkowania.

Potem następują manewry na milimetry między innym autami żeby gdzieś tam się wcisnąć. Nawet jeśli sam sobie nie uszkodzisz auta, to w tym ścisku inni jak cię nie pukną to przetrą.

Potem biegiem załatwić sprawę bo się zastanawiasz czy ci mandatu nie wlepią w międzyczasie.

Poza tym może się jeszcze okazać, że to z trudem wypatrzone miejsce jest płatne… to jest norma w Polskich miastach a strefy płatnego parkowania będą się rozszerzać. To łatwy grosz dla miast…

Skuterem 125cc możesz w miarę ok poruszać się na drogach o limicie 90km/h. Utrzymasz się w ciągu samochodów. Będą cię wyprzedzać ale tylko ci co i tak by cię wyprzedzili jakbyś jechał autem przepisowe 90km/h.

Czyli możesz od biedy pojechać w jakąś trasę, pozwiedzać, zrobić kilkaset kilometrów – przy koszcie paliwa kilkadziesiąt złotych. Tego nie zrobisz już rowerem ani rowerem elektrycznym.

Realna prędkość maksymalna “stodwudziestkipiątki” to około 100-115km/h (osiągana w zależności od modelu w między 15 a 20+ sekund. Wiatr i wzniesienia mają duży wpływ kiedy jedziesz koło setki, bo jest to blisko kresu wydolności tych maszyn.

Najlepsze przyspieszenie mają takie maszynki do 50-70km/h, kilka sekund dosłownie, zawsze będziesz pierwszy na światłach – potem już mulą.

Są tak ustawione do miasta i w mieście jest super. Na miejskie obwodnice jeszcze jest ok, ale będziesz jechać najwolniejszym pasem z tirami.

Skuter 125 to maszynka do miasta z benefitami że tak powiem. Benefity to fakt że można dojeżdżać z podmiejskich miejscowości i awaryjnie zrobić dłuższą trasę.

W przeciwieństwie do rowerów i motocykli skutery są dość ładowne, mają bagażnik pod kanapą, jeżeli masz model typu “kibel” to podłoga jest płaska i można dać tam torbę z zakupami. “Kible” mają zwykle wieszaczek żeby tą torbę zahaczyć. Przysłowiowa zgrzewka wody wejdzie (na upartego).

Poza tym można dołożyć kufer na ekstra bagaż. Bardzo polecam, kufer naprawdę się przydaje.

Jeżeli masz duszę survivalowca, to myślę że dasz radę na takim sprzęcie pojechać nawet na wakacje.

W mieście prędkości 50-70 w zasadzie nie robią wrażenia, czuć że ten sprzęt jest zrobiony do takiej jazdy. To dużo szybciej niż na rowerze ale ja czuję się pewnie. Przy 90 czy 100km/h poza miastem robi się tak sobie.

Myślę że można się przyzwyczaić a moje wrażenia są spowodowane brakiem doświadczenia.

Mogę powiedzieć że jazda skuterem 125 poza miastem mnie nie urzekła, przy najmniej do tej pory. Przyznaję bez bicia że wolę samochód.

W większości polskich miast skutery i motocykle mogą jeździć po buspasach (nie ma jednolitych przepisów) – to też spory plus.

Chyba najdroższy i jeden z najbardziej wypasionych maksiskuterów 125cc, Yamaha X-max w 2021 kosztował 24tyś. zł nowy z salonu.

Honda Forza 125 (zwana też NSS), tej samej klasy sprzęt co X-max to koszt 22 tysiące. Nówka sztuka.

Najlepiej sprzedający się skuter 125cc w Europie, Honda PCX kosztuje 14 tysięcy nowa. Z ABS-em z przodu (z tyłu ma hamulec bębnowy niestety – brak ABS, tutaj lepszy jest jego bezpośredni konkurent, Yamaha N-Max), kontrolą trakcji i systemem bezkluczykowym.

Tak wiem że za 14k można kupić dwudziestoletnie BMW albo Audi, oczywiście z Niemiec bo tamtejsze głupki sprzedają auta w świetnym stanie za grosze a usłużni handlarze zwożą je tu w ramach wolontariatu.

Chodzi mi o to, że te skutery kosztują dużo mniej od samochodów. To są sprzęty które jest szansa kupić bez kredytu. Zwłaszcza że nikt nie musi jeździć nówką, są tańsze używki.

Skoro mowa o używkach, to skutery z polskich salonów trzymają ceny chyba nawet lepiej niż samochody. Za 4-5-cio letnie ludzie wołają sporo ponad dwie trzecie ceny w salonie.

Nie wiem jakie są ceny transakcyjne, ale po jakimś czasie ogłoszenia znikają – fakt że może to trwać nawet parę miesięcy.

Deprecjacja nie jest tak bolesna jak w przypadku auta, poza tym są to kwoty mniejszego rzędu bo startujemy z pułapu 20 tysięcy a nie 80 czy 100.

Bylejakie auto z salonu w rok potrafi stracić na wartości więcej niż kosztuje nowy i markowy skuter.

Niewątpliwą zaletą skutera jest prostota budowy. Bardzo wiele rzeczy można wymienić lub naprawić samemu. Uważam, że wręcz powinno się serwisować i naprawiać skuter samemu. Są to rzeczy do ogarnięcia i wymagające mniej miejsca i sprzętu niż w przypadku aut.

Nie bez powodu skutery są tak bardzo popularne w biednych krajach. One naprawdę robią robotę dla ludzi, którzy potrzebują taniego a szybkiego transportu.

Polska to biedny kraj udający bogaty (coś jak ludzie co kupują BM-ki czy Audi) – więc wszyscy chcą jeździć autami.

Jak pisałem wcześniej, popularne auto wygenerowało mi w ciągu roku prawie 10 tys. zł w naprawach. Za te pieniądze można kupić czteroletni markowy skuter.

Dla ludzi mniej obawiających się ryzyka a chcących oszczędzić istnieje bogata oferta skuterów importowanych z Francji.

Proponowałbym jednak najpierw dowiedzieć się nieco więcej o tego typu importowanych okazjach.

Wady skutera 125cc

Kiedy przesiadasz się z auta na skuter, zauważalnie rośnie liczba zajechań drogi, wymuszeń pierwszeństwa, i innych niebezpiecznych sytuacji. To pierwsza rzecz jaką zauważyłem w porównaniu z autem.

Jeżdżę w żółtej odblaskowej kamizelce (co w Polsce jest chyba nadal strasznym obciachem), ciężko powiedzieć że jestem słabo widoczny. A jednak.

Na szczęście te niebezpieczne rzeczy dzieją się głównie z przodu.

Trzeba też uważać na boki i nie jeździć ludziom w martwym polu – trzeba nauczyć się odruchowo ustawiać poza martwym polem.

Zresztą jak pooglądasz uważnie Stop Chama na Youtube to zobaczysz że z jeżdżenia ludziom w martwych polach wynika masa problemów także dla aut – więc uważanie na to opłaca się czym byś nie jechał.

Auto ma tyle lepiej że jest większe więc rzadziej całe będzie w martwym polu.

Trzeba uważać na skrzyżowaniach gdzie masz pierwszeństwo bo często i tak ktoś ci wyjedzie.

Polscy kierowcy nie są przyzwyczajeni do motocykli/skuterów i słabo je widzą. Skuter jest mały w porównaniu nawet z małym autem. Dla kierowcy jest to znajdujący się daleko samochód.

Odpowiada za to efekt zwany size-arrival i brak u człowieka zmysłu wykrywającego prędkość.

Prędkość i odległość ruchomych obiektów jest szacowana na podstawie wielkości obiektu, więc nie mając doświadczenia z wielkością skutera kierowcy nagminnie się mylą i to widać.

Nie jest to głupota kierowców, brak wyszkolenia czy złośliwość (jak o tym często kwękają motocykliści). Tak po prostu działa mózg.

Gdyby kierowcy bardziej uważali to takich sytuacji byłoby mniej – problem w tym że bardziej uważać nie będą. Realia są takie że ludzie jeżdżą autami na mentalnym autopilocie – więc ty nie możesz.

To ty musisz się dostosować do sytuacji na drodze i innych kierowców – także do ich nieuwagi i niedostatków w wyszkoleniu.

Jeżeli myślisz że będziesz sobie na skuterku beztrosko popierdalać przez miasto z błogim uśmiechem na twarzy to raczej się zastanów. Na tym sprzęcie trzeba uważać dużo bardziej niż w aucie.

Trzeba oczekiwać niebezpiecznych sytuacji. Można trąbić, wyzywać i walić po lusterkach ale nic to nie da.

Mi przesiadka na dwa kółka błyskawicznie to uzmysłowiła i dzięki niej mam za sobą fazę wkurzania się na polskie drogi jaką zaliczyłem po powrocie z emigracji. Innych nie zmienię, mogę tylko sam się dostosować.

Te problemy to nieodłączny element jazdy na skuterze, dostajesz je w pakiecie.

Jeżeli nie jesteś gotów/gotowa solidnie się wyedukować, przeczytać kilka książek (polecam „Strategie Uliczne” Davida L. Hougha), rozpoznawać typowe sytuacje które poprzedzają niebezpieczeństwo i jeździć z naprawdę napiętą uwagą – skuter nie jest dla ciebie.

Na skuterze jesteś dużo bardziej zagrożony wypadkiem niż w aucie – z powodów wymienionych powyżej. Przy tym jesteś niechroniony kostrukcją samochodu jak kierowcy aut. Konsekwencje wypadku na skuterze są dużo poważniejsze.

W zależności od źródła motocykliści mają od kilku do kilkudziesięciu razy większą szansę zginąć w wypadku w porównaniu z kierowcą auta.

W Polsce jest to 23 – 35 razy większe prawdopodobieństwo – tutaj w pigułce dość aktualne dane.

Czyli kiedy wypadek się zdarza, to niechroniony motocyklista/skuterzysta ma wielokrotnie mniejsze szanse przeżyć. Dość logiczne.

Na skuter trzeba się więc ubrać w odzież ochronną tak jak na motocykl. Kask, kurtka z ochraniaczami, rękawiczki, spodnie, buty za kostkę. To potrafi kosztować ze 2000pln w wersji budżetowej, ubrania motocyklowe są bardzo drogie.

Mój zestaw: kask 720pln, kurtka wiosna-jesień 450, kurtka mesh na lato 250pln (używka), ochraniacz pleców do kurtki 100pln (pasuje do obu kurtek), rękawiczki 150pln (drugie cieplejsze by się przydały), spodnie mesh na lato 250pln (super okazja), spodnie zpodpinką na zimniejszy okres – 300 pln.

Razem 2220 złocisze nie licząc butów bo chodzę w solidnych wysokich skórzanych adidasach za kostkę które od biedy w mieście mogą zastąpić buty motocyklowe.

Powyższe to – poza kaskiem – prawie same najtańsze opcje.

Myślę że docelowo trzeba mieć ze dwa pełne komplety ubrań – na lato i resztę roku.

Jeżeli masz mocne nerwy, to klikni sobie tutaj (wyszukiwanie obrazków w google). To się właśnie dzieje z niechronionymi częściami ciała przy upadku ze skuterka. Rozumiem względy modowe ale namawianie ludzi żeby lekceważyli bezpieczeństwo pokazując w reklamach ludzi bez odzieży ochronnej jest nieodpowiedzialne.

Acha – jeżdżenie w otwartym kasku jak na reklamach też jest niezbyt mądre, choć pewnie wygodne i przyjemne. Tylko że w wypadkach statystycznie ponad 30% uderzeń ląduje na części szczękowo-twarzowej. W kasku otwartym nic tych miejsc nie chroni.

Więc trzeba raczej mieć normalny kask integralny, jak na motocykl. Kask integralny może być dla wielu ludzi klaustrofobiczny, dobrze dobrany ciasno się zakłada, ściska szczękę i policzki co nie każdemu się spodoba.

Samo porządne dobranie kasku to już niezłe wyzwanie – słowem trudności się piętrzą.

Przy wyborze kasku skorzystaj z rankingu Sharps’a – jest to angielska rządowa organizacja testująca kaski powołana by poprawić bezpieczeństwo motocyklistów w UK.

Po prostu sprawdź ocenę kasku przed kupnem. Nie kupuj kasków których tam nie ma, zwłaszcza jak są jakichś dziwnych firm, tanie itp.

W Polsce znawcy tematu radzą żeby zakładać kask od góry, od czubka głowy w dół. Kłopot w tym, że odpowiedniej wielkości kask może być dla ciebie ciasny/trudny do założenia w ten sposób. Metoda tego pana jest lepsza, sam stosuję.

Myślę że przy tych wszystkich uciążliwościach, problemach, drogich ciuchach i zagrożeniach nikt przy zdrowych zmysłach nie jeździłby na skuterach – oczywiście gdyby o nich wiedział i je rozumiał.

Niedogodności i ryzyko rekompensuje fakt że jazda na skuterze jest bardzo przyjemna. Skuter jest zwrotny, ładnie przyspiesza, siedzi się wygodnie. Jest dobra wentylacja, przy dobrej pogodzie jest to naprawdę fajny sposób podróżowania.

Używanie takiego środka transportu ma w sobie znaczący pierwiastek zabawy, hobby i rozrywki. Bez tego elementu – radości i przyjemności z takiej jazdy – uważałbym że w mieście skuter jest kompletnie bez sensu.

Skuter jest pojazdem dość buntowniczym, jeżdżą nimi ludzie którzy coś tam przemyśleli (albo przeciwnie – kompletnie nic nie przemyśleli), wyciągnęli wnioski i próbują tą rzeczywistość gdzieś tam hackować.

Jest to pojazd po którym widać że właściciel jest człowiekiem praktycznym. Nie jest to symbol statusu, choć nawet takie brednie potrafią opowiadać opłacani przez producentów internetowi naganiacze.

A skoro o naganiaczach mowa, to kupując skuter daj sobie spokój z „recenzjami” portali typu jednoslad.pl, Motobanda itp. – to są reklamy a nie recenzje, oni wychwalają absolutnie wszystko.

Na pewno nie podejmuj decyzji o zakupie w oparciu o ich materiały.

Lepiej poszukaj rzetelnych recenzji faktycznych użytkowników, np. z UK dużo solidnych filmików jest.

Jeżeli porównać skuter i rower elektryczny tylko w kategorii ekonomi, praktyczności i bezpieczeństwa, to skuter natychmiast odpada. Różnica w czasie dotarcia do celu w mieście może być nieznaczna.

Na skuterze czy na elektryku dotrzesz na miejsce o wiele szybciej i taniej niż samochodem, po czym nie będziesz musieć kombinować gdzie tego wielkiego grzmota zaparkować – i pewnie jeszcze za tą przyjemność zapłacić.

Szczerze mówiąc sam mam olbrzymie wątpliwości, czy jazda na skuterze ma sens, zwłaszcza w sytuacji kiedy mam do wyboru rower elektryczny. Ciężko mi znaleźć sytuację gdzie skuter miałby dużą przewagę nad elektrykiem.

Na skuterze na pewno wygodniej się siedzi niż na rowerze. Pełne zawieszenie skutera też oferuje o niebo lepszy komfort jazdy.

Zakładam że jak masz do przejechania ze 20km w jedną stronę to skuter zaczyna mieć przewagę bo jego większa prędkość między światłami zacznie mieć znaczenie.

Jestem w wieku kiedy awersja do ryzyka jest większa. Gdyby moje dziecko chciało takim sprzętem jeździć – odradzałbym.

Myślę że odseparowane od samochodów ścieżki rowerowe oferują większy poziom bezpieczeństwa. Niebezpieczne sytuacje to przecięcia ścieżki z drogami – tam po prostu trzeba uważać i zapomnieć o swoim pierwszeństwie.

Apokalipsa czy zmiana na lepsze?

Chcemy czy nie, rowery, rowery elektryczne i skutery to przyszłość indywidualnego transportu w mieście. Dodam tu też elektryczne hulajnogi i pozostałe dziwne elektryczne jeździdełka z którymi nie mam doświadczenia.

Prędzej czy później duża część z nas będzie się nimi poruszać, zostawiając grzęznące w korkach, koszmarnie drogie w zakupie i utrzymaniu auta.

Podatki związane z samochodami są potężnym źródłem dochodów państwa. Obciążenia te będą rosły bo są łatwe do wyegzekwowania, jak te z fajek i alko.

Metodą gotowania żaby po kilka groszy podnoszą nam podatki w paliwie a my zauważamy tylko psychologiczne bariery 4, 5, 6, 7zł. Tak było, jest i będzie.

W miarę jak ludzie będą uciekać od aut (lub zamieniać je na nieprzynoszące takich wpływów do budżetu elektryki), państwo będzie jeszcze intensywniej kroić pozostałych kierowców, żeby odbić sobie straty.

Wzrosty opodatkowania paliw będą motywowane tym, że współczesne samochody mniej palą. Użyje się tu zielonej propagandy że niby zachęcamy ludzi do zmiany aut na bardziej ekonomiczne itp.

Ekologia jest zawsze świetnym argumentem jak się chce obedrzeć obywatela ze skóry.

Korzyści płynące z posiadania samochodu będą maleć bo w mieście staje się on coraz większym problemem, zamiast być rozwiązaniem.

Do korków dodajmy totalny brak miejsc parkingowych i koszty związane z parkowaniem. O kosztach parkingu łatwo zapomnieć – a płatny parking to prędzej czy później będzie norma w miastach.

Do tego wszędzie bramki i szlabany bo mieszkańcy osiedli sami nie mają gdzie parkować. Jedziesz kogoś odwiedzić i nie masz gdzie zaparkować – bo miejsca dla gości jeśli w ogóle istnieją to i tak są zastawione przez tych którzy zaoszczędzili i nie kupili sobie miejsca.

Kupując czy wynajmując mieszkanie zawsze płacisz ekstra za miejsce parkingowe – i to słono. Albo krążysz po dzielni i szukasz wolnego darmowego miejsca. Jest to kolejny koszt posiadania auta.

W polskich miastach stawia się coraz bardziej na priorytet transportu zbiorowego oraz zdrowe i niezajmujące miejsca rowery. To od zawsze robią cywilizowane kraje o podobnym klimacie, np. Holandia.

Ulice miast będą stopniowo zwężane a nie poszerzane. Ruch aut będzie spowalniany.

W Polsce na buspasy mają wstęp już nie tylko elektryki, ale też i motocykle/skutery. To pokazuje kierunek w jakim zmierzamy.

Ten trend wspierający komunikację publiczną i minimalizm w transporcie indywidualnym będzie kontynuowany. Nie z powodów zielonej ideologii, tylko dlatego że nie ma innego wyjścia.

Tak więc wysokie ceny paliw to dobra okazja, by zauważyć inne problemy wiążące się z korzystaniem z samochodu. To okazja by policzyć uczciwie wyszstkie koszty.

Naprawdę wszystkie, nie tylko koszt paliwa.

Bo faktyczne koszty użytkowania auta to koszty ubezpieczenia, koszty napraw, koszt paliwa i zawartych w nim podatków (akcyza, podatek drogowy i vat od całości), koszty paliwa zmarnowanego w korkach i objeżdżając korki, czas stracony w korkach (ktoś ci płaci za ten czas?), koszty parkowania, koszty mandatów za nieprawidłowe parkowanie.

Wiele osób kupuje auta na kredyt – cóż odsetki to też koszt i kolejna kasa w kanał. Do tego dodaj lawinową utratę wartości samochodu w pierwszych kilku latach o zakupu. To też strata.

No i pamiętajmy że w naszym klimacie w zależności od pory roku wymieniamy opony. Dolicz koszt corocznej wymiany opon, przechowywania ich…

Z tego wszystkiego wyłania się obraz niezbyt zamożnych Polaków którzy wbrew logice kurczowo trzymają się samochodu który jest jak studnia bez dna i rujnuje ich finansowo.

Samochodu który jest opłaconą przez nich samych maszynką do zarabiania dla Urzędu Skarbowego, jednym z najskuteczniejszych sposobów państwa na dojenie obywatela.

Zdarzyło mi się w życiu pozbyć samochodu z powodu kryzysu i biedy (czasy pęknięcia irlandzkiej bańki spekulacyjej w nieruchomościach).

To była dobra nauczka, bo wiem że da się żyć bez auta.

Teraz mam auto, ale jeżdżę nim niemal wyłącznie w trasy, robię poniżej 10k km rocznie, w tym roku 5k chyba nie najeździłem. Auta mogę się pozbyć na pstryknięcie, bo nie mam na nie kredytu. Mam za to inne o niebo bardziej ekonomiczne pojazdy.

Mam je i używam, mimo że nie muszę. W każdej chwili mogą się stać moim jedynym środkiem transportu, bo wiem że mogę na nich polegać i że dam sobie z nimi radę.

Do tego właśnie zachęcam – żeby popróbować tych innych pojazdów. Może któryś ci przypasuje.

Życie jest za krótkie żeby zarabiać na auto które poza byciem symbolem statusu (komu i po co chcesz imponować, narcyzm to bardzo drogie hobby) zaczyna w mieście być coraz mniej praktyczne i coraz droższe w utrzymaniu.

Może uda ci się zastąpić samochód przynajmniej częściowo – to już będzie sukces.

Spróbuj alternatyw teraz kiedy masz dobrą pracę, zanim przywali kryzys czy nadejdzie inna bieda.

Będziesz mieć o jedną rzecz mniej do martwienia się, jedną rzecz mniej do rozgryzienia kiedy zaczną się schody. Będziesz mieć gotową i wypróbowaną receptę na transport w gorszych czasach.

A w gorszych czasach każdy pewny drobiazg jest cenny.

Poza ewentualnym kryzysem gospodarczym, nawet jeśli paliwo stanieje a państwo przestanie obdzierać kierowców (niezbyt realne co?) to i tak wszyscy nie możemy jeździć autami po miastach. Nie ma i nie będzie dla nas wszystkich miejsca. Już mamy najbardziej zakorkowane miasta w Europie.

Samochodami będą jeździć najbogatsi, kiepscy z matematyki i ci z najbardziej wrażliwym ego – reszta się przesiądzie.

Ta transformacja jest nieuchronna, warto ją zrobić już teraz na własnych warunkach. Człowiek się zawsze lepiej czuje z czymś co sam wybrał.

Ja się już przesiadłem na alternatywne jeździdełka i widzę same plusy.

Polecam spróbować, w najgorszm razie oszczędzisz parę złotych i/lub schudniesz parę kilo.

Dodaj komentarz